piątek, 30 lipca 2010

Lima, dzielnica Miraflores

Godz. 5:40
Schronisko HQ Villa
Łóżko dwupiętrowe- góra

Od godziny nie mogę spać. Cierpię z pewnością jet lag­. 7 h godzin różnicy to sporo. A może po prostu za wcześnie poszłam spać…? kto normalny kładzie się do łóżka o godz. 21?
Od dwóch dni jestem w Peru. W stolicy. Po 15 h lotu- London Heatrow- NY- Lima- dotarłam na miejsce. Cała i zdrowa.
Na lotnisku dopadła mnie chmara taksówkarzy. Taxi? Taxi?. Niektórzy z wyczekiwaniem z karteczkami w rękach patrzyli na mnie. Może to ja jestem Johnem Smithem albo Andreą Garcia. Widziałam ich zasmucone miny, kiedy opuszczałam lotnisko, nie korzystając z ich usług.
Po przyjeździe do hostelu, nie w głowie było mi, kłaść się spać. Krótki prysznic i w drogę. Przecież taka podróżniczka jak ja nie marnuje czasu na spanie. Spanie jest dla słabych. Taa…. Jak o 16:00 ucięłam sobie krótką drzemkę, obudziłam się następnego dnia o 8:00. Ile to godzin snu…? 14?
Ale wróćmy do opowieści.  Podniecona, rządna nowych wrażeń, chętna do nieustannego dziwienia się (jakby to określił Kapuściński) wyruszyłam na podbój Limy.





Krótka opowieść o autobusach i omnibusach.

Z pewnością nieraz Ci się zdarzyło, że biegłeś na przystanek zdążyć na autobus, a kierowca w ostatniej chwili zamknął przed twoim nosem drzwi. Albo autobus stał na światłach, ale kierowca nie chciał się nad tobą zlitować i otworzyć ci drzwi, więc czekałeś następne 20 min na następny.
Czegoś takiego nie uświadczysz w Limie. Tutaj jest walka o klienta. Kierowca w zdezelowanym volkswagenie  jak szalony wyprzedza inne busy, zajeżdża im drogę etc., żeby pierwszy podjechał na przystanek, a specjalny czło­­­wiek, cobrador- naganiacz, zachęca przechodniów  do wsiadania. „Tacna, Arequipa, Miraflores…”- wymienia ulice, dzielnice, przez które przejeżdża z prędkością światła. Przystanki są co skrzyżowanie i wystarczy podnieść rękę, a już uważne oko kierowcy to dostrzeże. Bo przecież klient nasz pan.


A co robią taksówkarze, żeby zachęcić ludzi, do skorzystania z ich usług…? Trąbią, to przede wszystkim, albo ci bardziej kulturalni mrugają światłami. Przypomina mi się zabawna sytuacja, kiedy szłyśmy z koleżanką do taksówki, ale drugi taksówkarz nie dawał za wygraną i jechał trąbiąc za nami, żebyśmy wybrali jego usługi.

Pisanie o zabytkach może być nudne. Budowla to budowla. Ale smutno się człowiekowi robi, kiedy widzi stare, niszczejące, często bez dachu domy kolonialne, a obok brzydki, betonowy 30-stopiętrowiec.


Może to przez pogodę- zima w Limie to nieustanna mgła unosząca się nad miastem i temperatura nie przekraczająca 15 stopni, ale stolica Peru wydała mi smutna, zaniedbana i brudna. Wręcz odpychająca. Przecież tu można nabawić się tylko depresji. Wyjątek to Plaza de Armas, odnowiony rynek miasta, ale jedno miejsce nie sprawi, że pokocha się to miejsce.




Jak już wcześniej wspomniałam, zamiast iść spać, udałam się na zwiedzanie miasta. Wpierw musiałam wymienić pieniądze- dolary na sole. Czy udałam się do banku albo kantoru…? Nie… tutaj tych spraw się tak nie załatwia. Na ulicach stoją mili panowie w odblaskowych żółtych kamizelkach ze  znakiem dolara lub euro. Podchodzi się do jednego z nich i mówi- Quiero cambiar dinero- chcę wymienić pieniądze. Nic prostszego. I wszystko legalnie. Ale… uwaga! Poza dzielnicą Miraflores lepiej tego nie robić. Bywa, że dostaje się fałszywki.
28.07 to dzień niepodległości w Peru (Fiesta de Independencia). Centrum miasta jest zamknięte dla ruchu pieszych. Nad porządkiem czuwają nie tylko panowie policjanci i wojskowi, ale również psy policyjne. Porządek porządkiem, ale gdy turystka poprosi, poważni panowie uśmiechają się, a nawet pozują do zdjęć. Bywa też, że sami się proszą o zdjęcie- foto? Foto?





Muszę przyznać, że Peruwiańczycy to prawdziwi  caballeros- dżentelmeni. Jak zaproszą kobietę na obiad, to nie pozwolą jej płacić. Martwią się, czy wszystko na pewno jej smakowało, no quiero que te quedes con hambre- nie chcę, żebyś była głodna. Zabawna sytuacja- poznać starszego Peruwiańczyka, który zaczyna ci opowiadać o swoim kraju, jego historii, budowlach Inków, co jest warte zobaczenia, gdzie najpierw pojechać. Jest nim zafascynowany. Uważa, że Peru to najlepsze miejsce na ziemi. Przecież ma morze, lasy, góry, dżungle.  Milion rodzajów ryb, mięs, roślin uprawnych (w sumie on zaczął je wymieniać, ale moja pamięć bywa zawodna w tych sprawach) Jego rady typu- nie lataj samolotami, tylko podróżuj autobusem, bo inaczej nie poznasz kraju, nie odkryjesz jego piękna, na pewno zapamiętam. W sumie biedna studentka i tak nie podróżowałaby samolotem- nie stać jej- chociaż w Ameryce Południowej prężnie działają tanie linie lotnicze.

Wczoraj natomiast podeszła do nas (chyba już zdążyłam wspomnieć, że nie podróżuję sama, ale z koleżanką?) para Duńczyków, która kręciła reklamę dla swojego biura podróży. Zaprosiła nas do niej. Poprosiła, abyśmy powiedziały w dwóch zdaniach, że Lima jest cool. W sumie, czemu nie. Już nie raz kłamałam, mogę i teraz. Ha..! będę sławna na całą Skandynawię!

Z 5:40 zrobiła się 7:10. A moi współlokatorzy dalej smacznie chrapią…. W innych okolicznościach  ja również dołączyłabym do grupy nocnych parostatków,  ale wpierw muszę przyzwyczaić się do zmiany czasu. A to może jeszcze potrwać….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz