środa, 18 sierpnia 2010

Pożegnanie

Mój ostatni dzień w Trujillo. Plecak już spakowany. Śniadanie w postaci gorącego kubka zjedzone. Dzień wcześniej pożegnałam szpital. I moich ukochanych chirurgów. Najlepsze praktyki w życiu, ale o tym kiedy indziej.
Podsumowanie:
W Trujillo spędziłam 3 tyg.i oswoiłam się trochę z miastem. Potrafiłam nie tylko dotrzeć do szpitala i powrotem, ale poznałam również inne dzielnice. moim ulubionym miejscem okazał się targ warzywny- musiałam jakoś zaspokoić głoda. Pierwszy raz w życiu kąpałam się w oceanie spokojnym i spróbowałam surfingu. Dzięki temu, że los rzucił mnie tak daleko na północ poznałam Chiclayo, Lambayeque, Sipan, Chan Chan, Huaca de la luna i del sol, kulturę prekolumbijską Mochica, Chimu. Miejsca mało rozreklamowane, o których przeciętny turysta jadący do Peru nie ma zielonego pojęcia. A szkoda, bo warto je zobaczyć!

Pech czy szczęście?
Dlaczego tak się dzieje, że jedni mogą trafić do miłej, peruwiańskiej rodziny, która daje im jeść, gdzie jest czysto, jest podłoga, i deska klozetowa? Nie żebym narzekała, ale jak sobie przypomnę o moich warunkach mieszkaniowych, to potrafię się tylko śmiać.
Moja peruwiańska rodzina była dysfunkcyjna. Nie chodzi o to, że nie poznałam ich taty, który podobno pracował w Limie i przyjeżdżał do domu raz w miesiącu. Nawet nie będę mówić o rodzinnych obiadach, gdzie mama z córką siedziały przed jednym komputerem, Marco przed drugim, a Ricardo przed TV, ani o kolacjach o 22.00 lub później. Może taki styl życia. Ale opowiem wam o burdello, który panował wokół. Przez 3 tygodnie nie widziałam, żeby mama chociaż raz zamiotła podłogę, nie mówiąc już o tonach ulotek leżących pod drzwiami, papierków po batonikach, pustych plastikowych butelkach czy ryżu na podłodze, bo młoda robiła pracę domową na plastykę. Nie ważne, że wchodząc do salonu pierwszą rzeczą, którą widziałam to brudne skarpetki, koszulki, czy jeansy rzucone na fotel. Stół był ścierany z częstotliwością raz na 2-3 dni.
Przychodząc do domu ze szpitala, moim jedynym marzeniem był solidny obiad. Jednak było to tylko marzenie, bo na jedzenie trzeba było poczekać. Minimum dwie godziny. A jak się skończył gaz, do od 7 rano do 17 nic nie jadłam. To lepsze niż dieta.
Jak przyjeżdża gość, to staramy się pokazać z jak najlepszej strony. Jak już kiedyś wspomniałam, widząc mój pokój przeżyłam szok. Brud, tony kurzu unoszące się po lekkim poruszeniu się. Pod łóżko wolałam nie zaglądać. Może jakiś kurzowy potwór by się na mnie rzucił. Pierwszym zakupem w Trujillo był domestos. Tylko dzięki niemu mogłam w miarę normalnie funkcjonować. To nic, że jest brudno- myślałam- na szczęście jest ciepła woda. Moja radość nie trwała długo. W pierwszym tygodniu popsuł się bojler, więc przez następne dwa tygodnie mój poranek zaczynał się od lodowatego prysznicu, bo po co  go naprawiać. Zadzwonić po hydraulika..? po co! Lepiej codziennie narzekać, że znowu trzeba się myć w zimnej wodzie. Peruwiańska mama: Iwona! Que frio! Ayer me duche con agua fria! Que frio! Jak zimno! Wczoraj kąpałam się w zimniej wodzie! Jak zimno! Jak zimno!
A jak najlepiej rozwiązać powyższy problem? Moja peruwiańska mama wpadła na świetny pomysł- po prostu wyjechać na tydzień do Limy, zostawić dwójkę starszych dzieci i martwcie się sami.
I wtedy zaczęło się. Już nawet śniadań nie dostawałam. Obiadów czy kolacji również. Dzięki Ani i jej rodzinie nie głodowałam, bo przynajmniej zaprosili mnie do restauracji czy na kolację.
Rano nie lada wyczynem było umiecie kubka w zlewie pełnym brudnych, przez kilka dni już nie mytych naczyń, postawienie wody w czajniku i zalanie gorącego kubka (od tej pory kocham gorące kubki Knorra, które uratowały mnie od śmierci głodowej). Po szpitalu dowiadywałam się, że Marco i Ricardo już zjedli obiad, bo po co na mnie poczekać. A jak zrobili coś na kolację, którą jedli przed 24, to resztki zjadali na śniadanie.
Myślicie, że na tym kończy się moja „mrożąca krew w żyłach” opowieść. Nieeee…. Opowiedziałam już o nieporządku, diecie, ale nie wspomniałam o zainteresowaniach moich współlokatorów. Jaka była największa pasja Marco i Ricardo? Muzyka. W szczególności gitara elektryczna i perkusja. Kota nie ma, myszy harcują. Po wyjeździe peruwiańskiej mamy, chłopaki zapraszali swoich znajomych i przez kilka godzin ćwiczyli za ścianą. A nie zawsze przypominało to muzykę….
A! jeszcze coś mi się przypomniało. Siedzę w pokoju, delektuję się ciszą, bo Marco i Ricardo gdzieś wyszli, a tu nagle słyszę dzwonek do drzwi. Normalnie nie podniosłabym się z łóżka, ale tym razem postanowiłam sprawdzić- kto to. Podnoszę domofon i pytam się: quien es?(Kto to?) Soy tu vecino. Alguien ha dejado la puerta abierta del garaje (ktoś zostawił otwarte drzwi od garażu). Pięknie… w Peru każdy budynek ma podwójne zabezpieczenia antywłamaniowe, mur wysoki na 2 metry i pod napięciem,  a tutaj Ricardo zostawia dom na oścież otwarty, żeby każdy mógł do niego wejść i wynieść z niego, co chce. Szybko zbiegłam po schodach na dół, kątem oka widząc 2 komputery w salonie. Moje zdziwienie było tym większe, że oprócz sąsiada, przed domem stał jeszcze policjant. Podziękowałam i przeprosiłam za fatygę i zamknęłam bramę. Marco, kiedy opowiedziałam mu o tym, całą sytuację skitował jednym słowem : „Aha”. I to by było na tyle.

Inne anegdoty:
-Marco! Idziemy! O trzeciej umówiliśmy się z Anią.
-ok. daj mi 10 minut.
I co Marco zaczyna robić…? Grać na perkusji przez najbliższe pół godziny J

Marco biorący prysznic w moim pokoju:
-Marco! Przyszedł ogrodnik! Co mam zrobić?
-Już schodzę na dół. Poczekaj!
Czekam w salonie 5, 10, 15 minut. Wolałam nie zaglądać przez okno, czy ogrodnik nadal stoi pod drzwiami. Po 20 minutach schodzi zadowolony Marco.
-Marco! Dlaczego nie zszedłeś wcześniej? Ogrodnik na pewno sobie poszedł.
-Jaki ogrodnik?
-Ten o którym ci wspominałam, kiedy brałeś prysznic.
-Aha. A ja myślałem, że chcesz wejść do pokoju.

Przychodzę ze szpitala do domu.
- Marco! Co robimy na obiad?
-Ja już jadłem z Ricardem.
-I nie poczekałeś na mnie? A jest coś w kuchni do jedzenia?
-nie (zapomniałam dodać, że kiedyś w poszukiwaniu jedzenia otworzyłam lodówkę i co zobaczyłam albo czego nie zobaczyłam- światła, ba! Nawet półek nie było w środku!)
-to ja idę coś na mieście zjeść
- aha

I na koniec opowieści o mojej peruwiańskiej rodzinie, przytoczę jeszcze jedną anegdotę:
-Marco masz może czysty ręcznik, bo robiłam dzisiaj pranie i mój jest jeszcze mokry.
- Ale mój ręcznik też jest mokry.

czwartek, 12 sierpnia 2010

nowe wieści ze świata


Nie pisałam już 10 dni. Moja systematyczność leży i kwiczy.
Co się działo przez ten czas..? dużo. Mętlik myśli. Od czego by tu zacząć? Od podróży do Chiclayo? Do Huaca del Sol i la Luna? Od pracy w szpitalu czy o Trujillo? Hm… cieżki wybór.

Trujillo


Na początek kilka zdjęć z zabytkowej części Trujillo.
Jak w każdym peruwiańskim mieście, główny plac nosi nazwę Plaza de Armas- Plac Broni

Plaza de Armas w Trujillo

Powoli czuję się tu jak tubylec. Jeżdżę autobusami jak oni, jem to co oni, chodzę sama po ulicy, kupuję owoce na pobliskim targu.  Przyzwyczaiłam się do wiecznego zapachu spalin, ryku klaksonów, braku świateł dla pieszych. Przejście przez ulicę jest tutaj nie lada wyczynem. Żaden samochód cię nie przepuści. A nawet jak jesteś na pasach, a samochód skręca, to kto ma pierwszeństwo…? Oczywiście silniejszy, czyli pojazd maszynowy.
Trąbienie taksówek już mnie nie przeraża, choć nadal wkurza. Wyobraźcie sobie… idziecie ulicą, kontemplujecie,  albo w ogóle o niczym nie myślicie ( częściej), po prostu idziecie, a tu nagle za twoimi plecami ktoś na ciebie trąbi. Nie wystraszylibyście się?  Nie wkurzyłoby was to?





Peruwiańska rodzina
W mojej opowieści często będę wspominać niektóre osoby. Oczywista oczywistość dla mnie, nie musi oznaczać oczywistości dla was. Żebyście wiedzieli, kto jest kim , poniżej krótka charakterystyka postaci występujących w blogu, z dużym naciskiem na moją peruwiańska rodzinkę
Ja- opisywać chyba nie muszę. Dla jasności- studentka 4 roku medycyny, która przyjechała do Peru odbyć praktyki z chirurgii i ratownictwa medycznego. Piękna, mądra, wspaniała i przede wszystkim skromna ;) przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać przed tym gimnazjalnym opisem siebie. Zawsze to robię.
Ania- koleżanka, która przybyła tutaj w tym samym celu co ja
Peruwiańska mama- kobieta NIE pracująca. W teorii kura domowa, z praktyką gorzej. Chociaż po 20 latach powinna zaznajomić się z obsługą miotły, szufelki lub ścierki, zdarza jej się zapomnieć do czego służą powyższe sprzęty i przez 3 tygodnie ich nie tknąć. Gdyby pominąć tę drobną wadę, złota kobieta, oddająca całą energię dzieciom.  Dosłownie ( patrz niżej rytuał poranny). Lubi romantyczne piosenki. Raz do roku otwiera butelkę wina, którą  z braku towarzysza, wypija w samotności.
Marco- student medycy. Mój peruwiański brat. Lat 20. Często nieobecny duchem. Umuzykalniony- Gra na perkusji i gitarze elektrycznej. W swoim czerwonym garbusiku cały bagażnik zajmuje głośnik. Przez to nie sposób prowadzić konwersacji w aucie. Zebrać myśli również.
Ricardo- młodszy brat- lat 14. Marco gra na perkusji i gitarze, Ricardo…. się uczyL
Jorget- siostra, lat 7. Ciesząca się dobrym apetytem.  Z czegoś musi tak wyglądać jak mała kluseczka. Jedyna nić porozumienia między nami to wspólne jedzenie posiłków i oglądanie filmików przyrodniczych na youtubie.


Rytuał poranny

Każdego wieczoru nastawiam budzik na 6.40. Wciąż się zastanawiam po co, jeżeli i tak to nie jego dźwięk mnie wyrywa ze snu. Moja peruwiańska mama wstaje o 6.20 i zaczyna budzić domowników. Jeżeli wasze potomstwo będzie narzekać, że ma na 8.00 do szkoły, to co mają począć biedne peruwiańskie dzieci, które o 7.00 zaczynają lekcje. Tak, tak- o 7.00!!! a jeżeli ktoś się spóźni, to do szkoły się już nie dostanie, bo zamykana jest brama. Zajęcia trwają do 13.00, a od 16.00 do18.00 są zajęcie popołudniowe- obowiązkowe. I kto ma gorzej?


Wróćmy zatem do porannego rytuału. Mama budzi dzieciaki i schodzi na dół przygotować śniadanie. W tym czasie pociechy teoretycznie powinny wstać, umyć się, ubrać itp. Nic bardziej mylnego. Ricardo zasypia na stojąco z szczoteczką w ręku, Jorgiet nie wstaje z łóżka, a jak już wstanie, to szuka swoich skarpetek, majtek, koszulki itp. po całym domu. Mama co 5 minut  woła z kuchni: Ricardo! Desayuno! Ricardo despiertate! Ricardo esta las 7 menos 5. Voy sin ti! (Ricardo! Śniadanie! Obudź się! Jest za 5 siódma, jadę bez ciebie!). O 7 kiedy już żadne krzyki i wrzaski nie pomagają, idzie do garażu, odpala czerwonego garbusa i zaczyna trąbić. Wtedy Jorgiet przestaje szukać zeszytu do angielskiego i biegnie do samochodu, a Ricardo budzi się i krzyczy z pokoju- Mama! Espera! Me voy! Mama czekaj! Idę! Z butami w ręku, zbiega po schodach i wskakuje do auta. Oczywiście w tym całym zgiełku nie zdąża zjeść śniadania. I tak codziennie.
I po co komu budzik?

wtorek, 3 sierpnia 2010

Szpital

Muszę podziękować IFMSA. To dzięki niej mam jedyną okazję, żeby odbyć praktyki na oddziale chirurgii. Od teraz przestaję narzekać na polskie szpitale. I jeżeli ktoś mi powie, że u nas jest źle, niech pojedzie do Peru!
Najlepszy szpital w Trujillo wygląda jak nasze stare komunistyczne. przeżyłam szok kulturowy, kiedy po zużyte igły przychodził salowy albo wrzuca się je do kartonowego(!) pudełka. standardem światowym jest żółty kubeł wykonany z grubego plastiku z małym otworem na igły, żeby zminimalizować możliwość zakłucia się, ale tutaj tego nie ma....
na szczęście nie oszczędzają na rękawiczkach, i do każdej zmiany opatrunków używają 2-3 par, w tym sterylne. w sumie to nie wiem po co....
Na oddziale internistycznym (tam, gdzie praktyki ma koleżanka), najczęstszym przypadkiem jest gruźlica i to nie tylko postać płucna. jednego dnia przejdę się tam zobaczyć ten ewenement. może wreszcie moja wiedza dermatologiczna na coś się przyda.
 A teraz parę słów o bloku operacyjnym. największym zaskoczeniu jak dotąd. w Polsce  standardem jest (a przynajmniej powinno być- z tym to różnie), że piżamę dostaje się w śluzie. tutaj studenci- ba! lekarze przychodzą z własnym strojem (!!!) i po operacji zabierają go do domu. wyobrażacie sobie to siedlisko bakterii brane każdego dnia do cywilizacji.

Ba! to jeszcze nic. buty też musimy nosić każdego dnia ze sobą i polega to na tym, że na zwykłe obuwie nakładamy ochraniacze. szok. gdzie tutaj sterylność. będę musiała zapytać chirurgów, jaki jest procent komplikacji pooperacyjnych.
Koniec narzekania-pora na plusy. Trudno nie zauważyć jedynej zielonookiej dziewczyny błąkającej się bezczynnie po bloku operacyjnym. Chirurdzy postanowili wziąć mnie pod swoje skrzydła. Będę asystowała do zabiegów (wtedy mam nadzieje, że dostaje się sterylne, szpitalne ubranie), a podobno od pierwszego razu pozwalają robić wszystko studentom. ile w tym prawdy...? zobaczymy....
i co... w Polsce mamy tak źle...?


ps. zapomniałam wspomnieć o pierwszym przypadku dżumy w tym szpitalu. zobaczę, czy pozwolą mi go zobaczyć i czy sama się odważę. podobno jest to postać płucna

pps. poza tym Peru jest cudowne i cywilizowane ( czyt. Internet w pokoju), a krajobrazy niezapomniane. naprawdę warto tu przyjechać :)

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Ile osób może się zmieścić do jednej taksówki...?


Dzisiaj nie cierpię na bezsenność. Dochodzi 19.00 i za pół godziny vamos a chupar- kolokwialne wyrażenie idziemy na piwo.

Dużo się ostatnio działo. Na początku opowiem o Otuzco. Mieście położonym na wysokości 2000 m npm. Śliczna, typowo peruwiańska mieścina. Osiołki chodzące po rynku, stare peruwiańskie kobiety w typowych, wysokich kapeluszach, spod których wystają dwa czarne, sięgające do pasa warkocze. Jak one to robią,  że w tym wieku nie mają ani jednego siwego włosa…?
Długo nie będę się rozpisywać. Jeżeli ktoś marzy o poznaniu prawdziwego Peru, a znajduje się w Trujillo, niech się tam wybierze. Widoczki podczas jazdy autobusem niezapomniane.



Niezapomniany był również powrót. Inteligentny człowiek po przyjeździe do nowej miejscowości udaje się na dworzec, żeby zobaczyć rozkład jazdy i odjazd ostatniego autobusu. Ale my…. Po co. Faktem jest, że nie zrobiliśmy tego z winy naszego peruwiańskiego kolegi, ale po co zwalać winę na innych. Tak więc po smacznym obiedzie ( jak zwykle ryż, juka, sałatka z cebuli i kawałek mięsa, gdzie więcej było kości niż mięsa), zadowoleni, powolnym, ociężałym krokiem udaliśmy się na dworzec i z przerażeniem stwierdziliśmy, że ostatni autobus odjedzie za 20 min. Stanęliśmy grzecznie w dłuuugiej kolejce, ale kiedy przyszedł nasz czas, pani w okienku oznajmiła, że właśnie sprzedała ostatni bilet. No te preocupes, ta historia nie kończy się przymusowym noclegiem w obskurnym hostelu. Postanowiliśmy wrócić do miasta taksówką. W polskich warunkach za taką usługę zapłacilibyśmy ponad 150 zł, ale tutaj tylko 12 soli ( 1sol=1 zł). Taksówkarze bili się o nas. Wsiadajcie! Wsiadajcie! Tylko 15 soli! Po targowaniu się wyszło 12 od głowy. Niedużo jak na dystans 100 km. Ta…. Żeby zarobić, kierowca wyznawał zasadę- im więcej tym lepiej. Tak więc z przodu siedziały 3 osoby, z tyłu 4 (a tak nas zapewniał, że chociaż z tyłu jest miejsce na 4 osoby, będziemy siedzieć tylko w trójkę). Ale to nie koniec. Przecież jest jeszcze bagażnik! Ile się do niego zmieści…? Na pewno dwie Peruwianki i wielki worek czegoś. W takich to oto komfortowych warunkach- nogi pod brodą, jedna ręka na ramieniu koleżanki, druga na mojej głowie, 1,5 h siedzenia na jednym pośladku, bez możliwości podrapania się w nos, bo by się szturchało współpasażera, w nocy, mijając po drodze znaki curvas peligrosas (niebezpieczne zakręty), wyprzedzając wszystkie napotkane ciężarówki, wracaliśmy do domu. Już dawno wychodząc  z samochodu nie dziękowałam w duchu, że podróż dobiegła końca.








sobota, 31 lipca 2010

Kontrast

Jak to miło podróżować autobusem klasy VIP, z wygodnymi fotelami i co jest najważniejsze (!!!) z miejscem na nogi. Pierwszy raz nie miałam kolan na wysokości głowy, nie ocierałam nimi o następne siedzenie, nie modliłam się, kiedy będzie następny postój, żeby je wyprostować,  tylko mogłam spokojnie się wyłożyć. Luksus… a za oknem bieda, brud, niedokończone, nieotynkowane domy, druty wychodzące z budynków, często palmą lub metalową blachą pokryte domy. Dwa światy, a dzieli je tylko cienka szyba. 





Różnica kulturowa

Podróżując  po świecie, zawsze mnie interesowało, jak żyją inni. Co jedzą na śniadanie, jak się zachowują, jak mają urządzony dom. Dlatego w Polsce idąc na spacer, często zaglądałam przez okna do mieszkań. Cieszyłam się, kiedy lokatorzy nie mieli zasłoniętych żaluzji lub zasłon. Czasami po kwiatach na balkonie wyobrażałam sobie, kto tam mieszka i jakie meble ma domu.
A teraz miałam niepowtarzalną okazję- miałam spać u jednej peruwiańskiej rodziny. Wejść w ich świat i stać się jego częścią.
Dworzec autobusowy linii Cruz del Sur, Trujillo. Noc. Dwie przerażone Polki wychodzą z autobusu. Czy ktoś po nas wyjdzie, czy zostaniemy porzucone na pastwę losu. Iwona…?  Słysząc swoje imię, odetchnęłam z ulgą. Przyszli…  Nie zawiedli nas. Czekali na nas blisko 2h! (żeby wszystko było jasne. Jestem studentką medycyny po czwartym roku i do Trujillo przyjechałam odbyć miesięczną praktykę w szpitalu na oddziale chirurgii ogólnej w ramach wymiany studenckiej. Mam mieszkać u peruwiańskiej rodziny, a na stacji czekał na mnie mój i koleżanki opiekun).
Pierwszy problem. Rodzina, u której zamieszka Ania, jest na wakacjach i wróci dopiero za dwa dni, więc przez ten czas, Ania zatrzyma się u mnie.  Uff…  ulga. Pierwsze dni u obcych ludzi spędzę z bratnią duszą.
Następny problem. Jak dwa wielkie plecaki i czterech dorosłych ulokować w  małym czerwonym volkswagenie? Uwaga! Rocznik ‘85 miał jeszcze bagażnik z przodu- jak w maluchu J !5 min prób i skakania na maskę samochodu i.. udało się… jedziemy! Nogi prawie na głowie, na kolanach jeszcze mały plecak, ścisk, gorąco, a za oknem walka o przetrwanie.  Bo pierwsza zasada każdego kierowcy w Ameryce Południowej, to pierwszeństwo ma ten, kto ma mocniejszy zderzak.




Przyjazd do domu. 

Budynek z zewnątrz nasuwał przypuszczenie, że może tu mieszkać rodzina klasy średnio-wyższej. Dostałam pokój z łazienką. Ładnie brzmi, prawda? jeżeli chodzi o szczegóły to w pokoju nie ma podłogi, jest tylko wylany beton, z łazienki korzystają wszyscy domownicy, i nie ma nawet deski klozetowej, więc czuję zapach moczu przez cały czas. łazienka od pokoju odgrodzona jest zasłonką (taką jaką czasami ogradza się prysznice)  i wszystko byłoby dobrze ( bo rodzina jest bardzo miła), gdybym miała przy sobie domestos. Zrozumiem wszystko. Brak podłogi, brak mebli, grzyb na suficie, ale dlaczego jeszcze brud i kurz…? Matka to ama de casa- gospodyni domowa. Siedzi cały dzień w domu i nie ma czasu umyć łazienki? Zamieść podłogę? Na pewno jutro zobaczę mój pokój w innym świetle, ale jest jeszcze noc i strach przed nieznanym.