Podsumowanie:
Pech czy szczęście?
Dlaczego tak się dzieje, że jedni mogą trafić do miłej, peruwiańskiej rodziny, która daje im jeść, gdzie jest czysto, jest podłoga, i deska klozetowa? Nie żebym narzekała, ale jak sobie przypomnę o moich warunkach mieszkaniowych, to potrafię się tylko śmiać.
Moja peruwiańska rodzina była dysfunkcyjna. Nie chodzi o to, że nie poznałam ich taty, który podobno pracował w Limie i przyjeżdżał do domu raz w miesiącu. Nawet nie będę mówić o rodzinnych obiadach, gdzie mama z córką siedziały przed jednym komputerem, Marco przed drugim, a Ricardo przed TV, ani o kolacjach o 22.00 lub później. Może taki styl życia. Ale opowiem wam o burdello, który panował wokół. Przez 3 tygodnie nie widziałam, żeby mama chociaż raz zamiotła podłogę, nie mówiąc już o tonach ulotek leżących pod drzwiami, papierków po batonikach, pustych plastikowych butelkach czy ryżu na podłodze, bo młoda robiła pracę domową na plastykę. Nie ważne, że wchodząc do salonu pierwszą rzeczą, którą widziałam to brudne skarpetki, koszulki, czy jeansy rzucone na fotel. Stół był ścierany z częstotliwością raz na 2-3 dni.
Przychodząc do domu ze szpitala, moim jedynym marzeniem był solidny obiad. Jednak było to tylko marzenie, bo na jedzenie trzeba było poczekać. Minimum dwie godziny. A jak się skończył gaz, do od 7 rano do 17 nic nie jadłam. To lepsze niż dieta.
Jak przyjeżdża gość, to staramy się pokazać z jak najlepszej strony. Jak już kiedyś wspomniałam, widząc mój pokój przeżyłam szok. Brud, tony kurzu unoszące się po lekkim poruszeniu się. Pod łóżko wolałam nie zaglądać. Może jakiś kurzowy potwór by się na mnie rzucił. Pierwszym zakupem w Trujillo był domestos. Tylko dzięki niemu mogłam w miarę normalnie funkcjonować. To nic, że jest brudno- myślałam- na szczęście jest ciepła woda. Moja radość nie trwała długo. W pierwszym tygodniu popsuł się bojler, więc przez następne dwa tygodnie mój poranek zaczynał się od lodowatego prysznicu, bo po co go naprawiać. Zadzwonić po hydraulika..? po co! Lepiej codziennie narzekać, że znowu trzeba się myć w zimnej wodzie. Peruwiańska mama: Iwona! Que frio! Ayer me duche con agua fria! Que frio! Jak zimno! Wczoraj kąpałam się w zimniej wodzie! Jak zimno! Jak zimno!
A jak najlepiej rozwiązać powyższy problem? Moja peruwiańska mama wpadła na świetny pomysł- po prostu wyjechać na tydzień do Limy, zostawić dwójkę starszych dzieci i martwcie się sami.
I wtedy zaczęło się. Już nawet śniadań nie dostawałam. Obiadów czy kolacji również. Dzięki Ani i jej rodzinie nie głodowałam, bo przynajmniej zaprosili mnie do restauracji czy na kolację.
Rano nie lada wyczynem było umiecie kubka w zlewie pełnym brudnych, przez kilka dni już nie mytych naczyń, postawienie wody w czajniku i zalanie gorącego kubka (od tej pory kocham gorące kubki Knorra, które uratowały mnie od śmierci głodowej). Po szpitalu dowiadywałam się, że Marco i Ricardo już zjedli obiad, bo po co na mnie poczekać. A jak zrobili coś na kolację, którą jedli przed 24, to resztki zjadali na śniadanie.
Myślicie, że na tym kończy się moja „mrożąca krew w żyłach” opowieść. Nieeee…. Opowiedziałam już o nieporządku, diecie, ale nie wspomniałam o zainteresowaniach moich współlokatorów. Jaka była największa pasja Marco i Ricardo? Muzyka. W szczególności gitara elektryczna i perkusja. Kota nie ma, myszy harcują. Po wyjeździe peruwiańskiej mamy, chłopaki zapraszali swoich znajomych i przez kilka godzin ćwiczyli za ścianą. A nie zawsze przypominało to muzykę….
A! jeszcze coś mi się przypomniało. Siedzę w pokoju, delektuję się ciszą, bo Marco i Ricardo gdzieś wyszli, a tu nagle słyszę dzwonek do drzwi. Normalnie nie podniosłabym się z łóżka, ale tym razem postanowiłam sprawdzić- kto to. Podnoszę domofon i pytam się: quien es?(Kto to?) Soy tu vecino. Alguien ha dejado la puerta abierta del garaje (ktoś zostawił otwarte drzwi od garażu). Pięknie… w Peru każdy budynek ma podwójne zabezpieczenia antywłamaniowe, mur wysoki na 2 metry i pod napięciem, a tutaj Ricardo zostawia dom na oścież otwarty, żeby każdy mógł do niego wejść i wynieść z niego, co chce. Szybko zbiegłam po schodach na dół, kątem oka widząc 2 komputery w salonie. Moje zdziwienie było tym większe, że oprócz sąsiada, przed domem stał jeszcze policjant. Podziękowałam i przeprosiłam za fatygę i zamknęłam bramę. Marco, kiedy opowiedziałam mu o tym, całą sytuację skitował jednym słowem : „Aha”. I to by było na tyle.
Inne anegdoty:
-Marco! Idziemy! O trzeciej umówiliśmy się z Anią.
-ok. daj mi 10 minut.
I co Marco zaczyna robić…? Grać na perkusji przez najbliższe pół godziny J
Marco biorący prysznic w moim pokoju:
-Marco! Przyszedł ogrodnik! Co mam zrobić?
-Już schodzę na dół. Poczekaj!
Czekam w salonie 5, 10, 15 minut. Wolałam nie zaglądać przez okno, czy ogrodnik nadal stoi pod drzwiami. Po 20 minutach schodzi zadowolony Marco.
-Marco! Dlaczego nie zszedłeś wcześniej? Ogrodnik na pewno sobie poszedł.
-Jaki ogrodnik?
-Ten o którym ci wspominałam, kiedy brałeś prysznic.
-Aha. A ja myślałem, że chcesz wejść do pokoju.
Przychodzę ze szpitala do domu.
- Marco! Co robimy na obiad?
-Ja już jadłem z Ricardem.
-I nie poczekałeś na mnie? A jest coś w kuchni do jedzenia?
-nie (zapomniałam dodać, że kiedyś w poszukiwaniu jedzenia otworzyłam lodówkę i co zobaczyłam albo czego nie zobaczyłam- światła, ba! Nawet półek nie było w środku!)
-to ja idę coś na mieście zjeść
- aha
I na koniec opowieści o mojej peruwiańskiej rodzinie, przytoczę jeszcze jedną anegdotę:
-Marco masz może czysty ręcznik, bo robiłam dzisiaj pranie i mój jest jeszcze mokry.
- Ale mój ręcznik też jest mokry.