piątek, 20 lipca 2012

Ramadan

Bedziesz poscic? to pytanie pojawialo sie w ostatnich tygodniach wielokrotnie. postaram sie- odpowiadalam. ale ciezko jest nic nie jesc i nie pic przez caly dzien. szczegolnie gdy temperatura wynosi 40 st C.
na caly miesiac miasto w dzien zamiera. ludzie poszcza ( czytaj przesypiaja caly dzien, aby nie czuc glodu ), aby po zachodzie slonca wyjsc na ulice i wspolnie z rodzina i znajomymi zjesc pierwszy posilek. cel ramadanu, to wczucie sie w sytuacje najbiedniejszych, ktorych nie stac na wiecej niz jeden posilek dziennie. zamiar piekny, ale z empatii nici, bo kto moze, nie pracuje- wiekszosc sklepow jest  zamknieta, uniwersytety maja wakacje, wiec ludzie w dzien spia, zeby wieczorem imprezowac. klada sie spac o 6 rano, a wstaja wieczorem. i tylko widac wpisy na fb- jeszcze 1,5 h, jeszcze 1 h, 30 min, 15 min, 5 min....  jedzenie!!!!

do wczoraj w nocy nie bylo wiadomo, czy ramadan zaczyna sie dzis, czy jutro. wszystko zalezy od faz ksiezyca. sudan nie ma odpowiednich teleskopow, wiec sledzi Egipt czy Arabie Saudyjska. o polnocy dostajemy wiadomosc- ramadan zaczyna sie dzisiaj.....
restauracje, ktore normalnie sa zamykane o 24, pekaja w szwach. o 1 w nocy nie mozna znalezc pustego stolika. kazdy musi sie najesc, zeby miec sile na post.

szkoda, ze ja nie najadlam sie na zapas. bo poszcze- tak jak inni. jest godzina 1, od 9 jestem na nogach. i nie jem. ani nie pije. mialam chwile slabosci- ubralam sie, wzielam porflet ze soba i poszlam do sklepiku. po 5 minutach wrocilam z pustymi rekami- sklepik jest zamkniety! wiec poszcze.... i nie mysle o jedzenie, ani o zimnej wodzie mineralnej, ani o soku z mango, ani o hamburgerze czy falafel, ani o ..... dobrze, ze przynajmniej mam klimatyzacje w pokoju....

czwartek, 19 lipca 2012

Akademik....?


Solidna, metalowa brama, przed wejsciem dwoch policjantow z bronia, w oknach i drzwiach kraty. wiezienie....? nie! to tylko zenski akademik.
- przynajmniej jest bezpiecznie- mowi znajomy sudanczyk.
jak dla mnie za bezpiecznie. wszystko o tobie wiedza, jak wychodzisz z akademika, musisz sie wymeldowac, jak przychodzisz- zameldowac. zakaz wychodzenia z akademika po godzinie 20.00!  zeby wyjsc po 20.00 z akademika, klamie, ze mam dyzur w szpitalu. nie wiem, czy wierza, ze pracuje 7 dni w tygodniu po 24 h na dobe.
powroty sa jeszcze trudniejsze. wpierw pukam w mosiazna brame przez 10 minut, aby policjant z brania spojrzal przez wizjer- mala dziurka w ogrodzeniu i wpuscil mnie do srodka. nastepnie telefon do kierowniczki. akademiki  sa od zewnatrz zamykane na klodke, wiec gdyby sie palilo, walilo, dziewczyny musza grzecznie stac przy drzwiach i czekac, az im ktos drzwi otworza. przez okna nie wyskocza, bo uniemozliwia im to krata.
po 15 minutach kierowniczka ubrana w top- bo nie mozna policjantowi wlosow pokazac, otwiera mi drzwi.wchodze do srodka i slysze zgrzyt zasuwanego skobla i zatrzasniecie klodki. do rana juz stad nie wyjde....

piątek, 13 lipca 2012

Dwa wielblady, dwa stragany i starozytne piramidy

Pustynia kojarzy sie nam przede wszystkim z brakiem wody. ale od dzisiaj kojarzy mi rowniez wszechogarniajaca mnie cisza.
rzadko sie zdarza, zeby piramidy mozna bylo ogladac bez setek, podarzajacych twoim sladem, turystow, przepychajacymi sie, aby dostac sie do srodka, zrobic sweet focie, ktora umieszcza po powrocie na fb.


 

W kierunku Bisharaiyaa
Asfaltowa droga. 4 godzina drogi scisnieci jak sardynki. na 2 siedzeniach siedza 3 osoby. na 3- 4. 9 osob w jednej toyocie land cruiser! w pewnym momencie kierowce zwalnia, zjezdza na pobocze i wykonuje manewr zawracania. przegapilismy zjazd . w oddali widac piramidy. tylko jak sie do nich dostac, kiedy nie ma zadnej drogi...? oczy bola od wpatrywania sie w piasek. wreszcie widzimy slady kol, zjezdzamy. land cruiser tylko ostro  zawarczal i zwiekszajac obroty silnika, pokonal nastepne pagorki i wzniesienia.

wychodzimy z samochodu. piramidy sa ogrodzone plotem. u wejscia jeden straznik. obok 2 malutkie straganiki z pamiatkami- koraliki, figurki piramid. zero nagabujacych przewodnikow, kolejek przy kasie. dwoch sudanczykow na nas widok podchodzi do wielbladow. dosiada ich i machajac do nas reka, zachecaja do przejazdzki.
wspinamy sie po wydmach. niektorzy dostaja zadyszki. scena jak z indiana johnsa. zdobywajac nastepny piaszczyscy szczyt, spogladamy na "nieodkryte przez nikogo "cuda swiata- sudanskie piramidy, młodsze od słynnych egipskich poprzedniczek o ponad 2000 lat.

Budowa sudańskich piramid zaczęła się bowiem, gdy władcy leżącego tam królestwa Napata podbili Egipt pod koniec VIII w. p.n.e. i zobaczyli grobowce dawnych królów Egiptu.
Władza Napaty nad Egiptem trwała tylko kilkadziesiąt lat, ale wprowadzony w Sudanie zwyczaj budowy piramid przetrwał wiele stuleci, podczas których postawiono ich około 220, czyli o sto więcej niż w Egipcie. Najbardziej imponujący kompleks sudańskich piramid powstał w Meroe między 270 rokiem p.n.e. a 350 r. n.e.
Piramidy z Meroe były jednak znacznie skromniejsze od egipskich. Najwyższe miały 20-24 m wysokości, a w dodatku ich ściany wznosiły się pod bardzo stromym kątem, przez co miały dużo mniejszą kubaturę, niż egipskie o tej samej wysokości.

Na koniec- przejazdza na wielbladzie i kupno pamiatek. przeciez to ich jedyny zarobek, a turystow jak na lekarstwo.... na szczescie- dla nas

czwartek, 12 lipca 2012

Czy aby na pewno jestem w Sudanie....?


W piatkowe przedpoludnie wybieram sie do miasta. tzn. cave language ( ang. jazyk jaskiniowcow) mam opanowany do perfekcji. arabskiego poza kilkoma podstawowymi wyrazeniami nie znam, wiec pozostaje mi tylko zreczna gra rak i mimiki twarzy.
Wybieram "komunikacje publiczna". Stoje na ulicy, macham reka i przede mna zatrzymuje sie  wrak autobusu. skad oni go wzieli....? ze zlomowiska....? rozgrzane do czerwonosci (na zewnatrz jest tylko 40 st w cieniu), metalowe pudlo, poobijane z kazdej strony ( kto tutaj przestrzega ruchu drogowego....?) nie przypomina nawet naszych autobusow sprzed 20 lat.
jestem nowoczesnym turysta, korzystajacym z najnowszych osiagniec techniki. mam gps w komorce, wiec z latwoscia sprawdzam trase autobusu. nie pytam sie nikogo o droge, a kiedy niebieski punkt zbliza sie do stacji dolecowej, pstrykam palcami. bileter pokazuje kierowcy, zeby sie zatrzymal. w autobusie nie ma korytarza, bo okupuja go ekstra rozkladane krzeselka. po kolei trzy rzady przede mna wstaja i kazdy po kolei sklada krzeselko. uf... mozna przejsc i wydostac sie z jednego ukropu do drugiego.

zar leje sie z nieba. wszedzie pelno piasku, kurzu i plastikowych butelek. jako wyspa wsrod morza betonu i asfaltu, wylawia sie ozone cafe. wchodze do ogrodka i cos mi nie gra. dzieci zebrajacych- brak, smieci- brak, czarnych twarzy!- brak. nie zeby lokal byl pusty. wszystkie stoliki zajete. po zielonej trawce biegaja biale dzieciaki. przy stoliku obok para wlochow. dalej siedzi trojka brytyjczykow, a rozkladajac sie na wygodnej kanapie, amerykanin przeglada na apple'u swoja poczte. tylko jeden stolik okupuja Sudanczycy. Kiedy kelner do stolika przynosi aromatyczna kawe z mlekiem i pyszna bulke drozdzowa nadziewana ananasem i truskawkami, zapominam, ze to wreczcie sudan, a nie jedno z europejskich miast.

Piatek to dzien wolny od pracy. wszyscy udaja sie do meczetu modlic. mezczyzni ubieraja dzelabija- meska,biala sukienke. glowe okrywa im tadzia- mala czapeczka. po wyjsciu z meczetu dobry muzulmanim da jalomuzne biednym.

My tez odswietnie spedzany ten dzien.... na basenie.
Perelka w sudanskiej stolicy, gdzie kobiety nie musza chodzic w dlugich spodniach. Maja wydzielone miejsce na zazywanie kapieli slonecznych i wodnych z dala od meskiego oka, ale w wyniku pewnych niedogodnosci, np. braku wody w basenie, zmuszone sa korzystac (bardzo nad tym ubolewalam) z basenu koedukacyjnego.


środa, 4 lipca 2012

na afrykanskiej ziemi

pora na nowa podroz. byla juz Ameryka Pd, Azja, tym razem kolej na Afryke.
Sa kraje latwe i przyjemne, gdzie infrastruktura turystyczna jest dobrze rozwinieta. do kazdego miejsca dostaniesz sie wygodnym autobusem. na miejscu juz czeka na ciebie 10 przewodnikow oferujacych swoje uslugi.
Sa rowniez miejsca, gdzie podrozuje sie ciezko, jezeli organizujesz to na wlasna reke, gdzie chodzisz po dywanie zrobionym ze smieci, w powietrzu unosza sie opary spalin, na kazdym rogu ktos wyciaga w twoim kierunku reke z prosba o jalomuzne. wszedzie kurz, brud, bieda, ale tez niesamowite potrawy, ludzie i swiatynie.
trzeci rodzaj krajow- to panstwa nieturystyczne. do nich potrzeba wizy i listu zapraszajacego. gdzie maksymalnie 3 dni po przyjezdzie potrzebujesz sie zameldowac w biurze dla obcokrajowcow ( z ang. aliens office- czyzby to dla biuro dla kosmitow?), a zeby robic zdjecia, zwiedzac zabytki, czy wyjechac z miejscowosci a do miejscowosci b udajesz sie znowu do urzedu, uiszczasz odpowiednia oplate, dajesz nastepne zdjecie legitymacyjne, dostajesz nastepna pieczatke w paszporcie i papierek pozwalajacy na wyjazd . Na granicy trwaja dzialania zbrojne, sytuacja polityczna jest niestabilna, ludzie podobnie jak w Egipcie wyszli (na dwa dni przed moim przyjazdem) na ulice strajkowac o wyzsze pensje i tansze jedzienie, a od 23 lat nieprzerwanie rzadzi ten sam prezydent- Al Baszir.
To wszystko doswiadczysz w Sudanie. na szczescie biurokracja, cenzura i zla sytuacja gospodarcza  nie zabila pogody ducha w mieszkancach. to wyjatkowo mili, zyczliwi i otwarci ludzie, zapraszajacy ciebie na herbate, wspolna kolacje, czy przysiadajacy sie do twojego  stolika tylko na krotka, mila pogawedke. co chwile  ktos sie do ciebie usmiecha, podaje ci reke, pyta sie z zyczliwoscia co u ciebie slychac, czy podoba ci sie Sudan? jakbys czegos potrzebowal, daj mi znac. zloci ludzie...
kiedy tak z nimi spedzasz czas, nie przeszkadza ci upal, wszechobecny kurz czy komary. przymykasz oko na korki w miescie, jazde pod prad czy czeste stuczki. zeby sie zarejestrowac swoj pobyt, cierpliwie jezdzisz od jednego urzedu do drugiego, bo tutaj sie juz tego nie zalatwia, bo zamknelismy okienko 10 minut temu, bo potrzebujesz potwierdzenia, ze szpital zgodzil sie na twoje praktyki. na koniec, kiedy juz kopie paszportu, wizy, zdjecie legitymacyjne, invitation letter, potwierdzenie oplaty dostarczasz do okienka, pani przeczaco kiwa glowa, ze jeszcze brakuje kserokopii paszportu opiekuna, ktory zajmuje sie nami w Sudanie. wiec znowu wsiadamy w samochod i jedziemy po brakujacy dokument. cala sytuacja w ogole Cie nie stresuje. wreszcie ty nic nie robisz. siedzisz w samochodzie i jezdzisz od miejsca do miejsca. cala papierkowa robota schodzi na barki Alego- mojego sudanskiego kolegi. Po 4 godzinach spedzonych w aucie bez klimatyzacji lub w urzedach, udaje sie dostac pieczatke do paszporu. Zmeczeni, oddychamy z ulga. wracamy do domow, zeby sie przebrac i chwile zrzemnac. przeciez przed nami kolejna kolacja spedzona w gronie przyjaciol. noc konczymy nad nilem, wzdluz brzegu ustawione sa rzedy plastikowych krzeselek. ludzie siedza, rozmawiaja, co chwile slychac smiech. pani obok ma budke z herbata.
- moze napijesz sie herbaty?
- czemu nie....
za chwile dzbanek herbaty i kilka szklanek laduje na malym plastikowym stoliczku. i tak jest codziennie.
i jak tu nie kochac tego kraju...?