W piatkowe przedpoludnie wybieram sie do miasta. tzn. cave language ( ang. jazyk jaskiniowcow) mam opanowany do perfekcji. arabskiego poza kilkoma podstawowymi wyrazeniami nie znam, wiec pozostaje mi tylko zreczna gra rak i mimiki twarzy.
zar leje sie z nieba. wszedzie pelno piasku, kurzu i plastikowych butelek. jako wyspa wsrod morza betonu i asfaltu, wylawia sie ozone cafe. wchodze do ogrodka i cos mi nie gra. dzieci zebrajacych- brak, smieci- brak, czarnych twarzy!- brak. nie zeby lokal byl pusty. wszystkie stoliki zajete. po zielonej trawce biegaja biale dzieciaki. przy stoliku obok para wlochow. dalej siedzi trojka brytyjczykow, a rozkladajac sie na wygodnej kanapie, amerykanin przeglada na apple'u swoja poczte. tylko jeden stolik okupuja Sudanczycy. Kiedy kelner do stolika przynosi aromatyczna kawe z mlekiem i pyszna bulke drozdzowa nadziewana ananasem i truskawkami, zapominam, ze to wreczcie sudan, a nie jedno z europejskich miast.
Piatek to dzien wolny od pracy. wszyscy udaja sie do meczetu modlic. mezczyzni ubieraja dzelabija- meska,biala sukienke. glowe okrywa im tadzia- mala czapeczka. po wyjsciu z meczetu dobry muzulmanim da jalomuzne biednym.
Perelka w sudanskiej stolicy, gdzie kobiety nie musza chodzic w dlugich spodniach. Maja wydzielone miejsce na zazywanie kapieli slonecznych i wodnych z dala od meskiego oka, ale w wyniku pewnych niedogodnosci, np. braku wody w basenie, zmuszone sa korzystac (bardzo nad tym ubolewalam) z basenu koedukacyjnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz