Salwador powital mnie deszczem. I gdzie te upaly, o ktorych wszyscy mi
wspominali?
Nauczona doswiadczeniem, znajduje budke telefoniczna- wystukuje 9090 a nastepnie numer
telefonu- automat pokazuje mi llamada a cobrar- rozmowa na koszt odbiorcy.
Opcja dostepna rowniez w telefonach komorkowych.
Moj nastepny host z couch surfingu podjedzie po mnie na lotnisko. Mam
czekac na niego przed wejsciem. Co chwile podjezdzaja samochody, taksowki,
autobusy. ludzie wyciagaja ogromne walizki z bagaznika. Zastanawiam, jak w tym
tlumie sie odznajdziemy.
po kilkunastu minutach oczekiwania, zjawia sie. pierwszy rzut oka- to
musi byc surfer! Dlugie blond włosy, umuskularniona klata, skóra koloru ciemny
braz. Ma na sobie t-shirt i shorty. Obuwia (nawet japonek) brak.
Po drodze mijamy kilka plakatów, reklamujących surfing. Zdjęcie
przedstawia unoszacego sie na fali surfera. To
moj dobry znajomy- oznajmia marcelo.
Lokalizacja domu to spełnienie marzen niejednego z nas. 10 metrow od
plazy.
W sąsiednich budynkach mieszka jego rodzina. Ogrod to wspolna przestrzen
i miejsce spotkań. Jedna wielka komuna.
Trafiam na pore kolacji. Jak co drugi dzien rodzina spotyka sie w
ogrodzie na grillu. Jeden robi, reszta je i popija piwo.
Noca poznaje uroki miasta. Na placu ... Jak 100 innych osob pije piwo i
jem acaraje-typowe danie salwadoru zlozone z krewetek, kulek z musu fasolowego i raków, smażonych na głębokim oleju palmowym. Z pewnością nie zostanie ono moim ulubionym daniem.
O godz 1.30 w nocy mozna zaczac szukać dyskoteki. Wczesniej takie
miejsce zieje pustka. Wchodzimy do
klubu, ktory w dzien przemienia sie w warsztat samochodowy. Juz wiem skad te
opony i zapach smaru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz