sobota, 3 września 2011

w mieszkaniu surferow


Salwador powital mnie deszczem. I gdzie te upaly, o ktorych wszyscy mi wspominali?
Nauczona doswiadczeniem, znajduje budke telefoniczna- wystukuje 9090 a nastepnie numer telefonu- automat pokazuje mi llamada a cobrar- rozmowa na koszt odbiorcy. Opcja dostepna rowniez w telefonach komorkowych.
Moj nastepny host z couch surfingu podjedzie po mnie na lotnisko. Mam czekac na niego przed wejsciem. Co chwile podjezdzaja samochody, taksowki, autobusy. ludzie wyciagaja ogromne walizki z bagaznika. Zastanawiam, jak w tym tlumie sie  odznajdziemy.
po kilkunastu minutach oczekiwania, zjawia sie. pierwszy rzut oka- to musi byc surfer! Dlugie blond włosy, umuskularniona klata, skóra koloru ciemny braz. Ma na sobie t-shirt i shorty. Obuwia (nawet japonek) brak.
Po drodze mijamy kilka plakatów, reklamujących surfing. Zdjęcie przedstawia unoszacego sie na fali surfera. To moj dobry znajomy- oznajmia marcelo.
Lokalizacja domu to spełnienie marzen niejednego z nas. 10 metrow od plazy.
W sąsiednich budynkach mieszka jego rodzina. Ogrod to wspolna przestrzen i miejsce spotkań. Jedna wielka komuna.
Trafiam na pore kolacji. Jak co drugi dzien rodzina spotyka sie w ogrodzie na grillu. Jeden robi, reszta je i popija piwo.
Noca poznaje uroki miasta. Na placu ... Jak 100 innych osob pije piwo i jem acaraje-typowe danie salwadoru zlozone z krewetek,  kulek z musu fasolowego i raków, smażonych na głębokim oleju palmowym. Z pewnością nie zostanie ono moim ulubionym daniem.
O godz 1.30 w nocy mozna zaczac szukać dyskoteki. Wczesniej takie miejsce zieje pustka.  Wchodzimy do klubu, ktory w dzien przemienia sie w warsztat samochodowy. Juz wiem skad te opony i zapach smaru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz