piątek, 31 lipca 2015

Zakupy zakupy zakupy...

Pierwszy dzień w Sajgonie.... Zwiedzałyśmy .... Ta..... Zwiedzałyśmy.... Market Ben Than i oddalony 100m dalej na ulicy Le Loi Saigon Squere... 
Zakupy udane:
Conversy 
Puchowa kurtka z north face ( patrząc pi cenie bardziej opłaca sie ja kupic tu niz w hanoi, gdzie wyjściowo dawali wyższe ceny )
Buty do biegania asics
Conversy
Legginsy i koszulka do fitnessu

Szkoda, bo buty podejsciowe były w nie moim rozmiarze, bo raczej też bym sobie je kupiła...

Zauważyłam, że plecaki powyżej 30l lepiej kupic w honoi- większy wybór. Conversy- zdecydowanie tu- w hanoi na targu nie chcieli nam nawet ich sprzedać. Czy są oryginalne.... Wyglądają, że tak 

Poza tym można tu kupic szpilki balerinki,  ładne sukienki, garnitury, chociaż wydaje mi sie, że w hoi an jest większy wybór materiału i korzystniejsze ceny 

Obładowane torbami... W chińskich kapeluszach na głowie, czułyśmy sie jak w pretty woman, tylko zamiast setek dolarów, wydałyśmy ze sto....




czwartek, 30 lipca 2015

Hoi An

Hoi An urokliwe miasteczko, wpisane w 1999r na listę UNESCO. Od XVI do XVII w. było ważnym portem i jednym z najważniejszych centrum handlowych w Azji Południowo- Wschodniej. Nie tak dumne i ogromne jak Hue. Z przyjemnością ogląda się kolorowe łódki leniwie sunące po rzece, kamieniczki z czasów kolonialnych i gubi się w wąskich uliczkach. Wieczorem za sprawą światła, miasto staje się jeszcze piękniejsze. Na rzece pływają małe lampiony- ciekawe, kto to sprząta rano, bo papierowe lampiony zanieczyszczają środowisko i w świetle dziennym stos śmieci u brzegu rzeki nie wyglada atrakcyjnie...
Do hoi an przyjeżdżają ludzie uszyć sobie suknie ślubne, balowe, jedwabne garnitury. 
Kiedy przyjeżdżamy do hostelu, zostajemy zagadane przez właścicielkę czy nie planujemy kupic lub uszyć sobie ubrań. W sumie- jak by była okazyjna cena- czemu nie... 
Przed wejściem czeka już na nas matka chrzestna- rodzina właściciela. Prowadzona na targ, gdzie jej siostrzenica uszyje mi za 33 dolary sukienkę wieczorową. 
"Co jutro chcemy robić? Jakaś wycieczka?". Jedziemy do sajgonu- odpowiadamy. "A macie bilety?"- pyta. Od razu chwyta za telefon i załatwia nam bilety. Ciekawe, kto z jej rodziny ma biuro podróży....
Na następny dzień wypożyczamy u matki chrzestnej rowery i jedziemy na plażę. Przejeżdżamy przez warzywną wioskę, oglądamy rybaków zarzucających sieci, czujemy intensywny rybi zapach- obok nas wystawione są siatki z setkami ryb, suszących się na słońcu... Panie obok patroszą ryby i przygotowują do suszenia. 
Na plaży standard- panie chcą nam sprzedać kukurydzę, ryż, owoce. Na szczęście nie są takie nachalne jak te w Hue. 

Hoi An jest jednym z miejsc, do którego chciałoby się wrócić lub wynająć mały domek i pomieszkać tam przez kilka dni...










Hue

Za panowania dynastii Nguyen w latach 1802-1945 Hue było stolicą Wietnamu. Stare miasto z cytadelą, z cesarskim miastem i z zakazanym purpurowym miastem  bardzo ucierpiała w wyniku konfliktów zbrojnych z Francją i USA. 
Obecnie Hue to bardzo nowoczesne miasto, z licznymi ekskluzywnymi hotelami, międzynarodowymi knajpkami i ogromną liczbą turystów. 
Stare miasto ukryte jest za murami długimi na 2 km, wysokimi na 7 m i szerokimi na 20m....

Wchodzimy do cesarskiego miasta, zwiedzamy pałac niebiańskiej harmonii ( Dien Thai Hoa)- oglądamy tron cesarza, pięknie zdobione kolumny, na ekranie w sali obok pokazana jest komputerowa wizualizacja miasta za czasów największej świetności.
 Wychodzimy z pałacu i ogarnia nas pustka... Gdzie reszta budynków...? Czy doczekają się rekonstrukcji? Trochę przygnębiający widok...

Po południu wypożyczamy rowery i jedziemy na plażę. W czasie jazdy trzeba uważać, na mijające cię z prawej i lewej strony lub jadące pod prąd skutery. samochody i tiry zgodnie z prawem masy zawsze mają pierwszeństwo... Czy ktoś tu w ogóle posiada prawojazdy i zna przepisy ruchu drogowego...?

Na plaży chcemy kupić piwo- cena 2x wyższa niż standardowo. Dodatkowo, sugerują, że nie można rowerami wjeżdżać na plażę i każą zostawić rowey za drobną opłatą u nich na parkingu... czy oni nie wiedzą, że już nie tak łatwo nas oszukać..?
Opalając się, jesteśmy co chwilę nagabywane do kupna owoców, mięsa w liściach bananowca itp. niektóre uparte sprzedawczynie potrafią 5-10 min stać nad nami i czekać. Ignorowanie to najlepszy sposób na nie.




Vinh moc

Strefa zdemilitaryzowana DMZ między Wietnamem południowym a północnym ustalono po konferencji genewskiej w 1954r. wzdłuż 17 równoleżnika. W czasie wojny wietnamskiej w latach 1964-65 powstał tu system tuneli, w których ukrywała się miedzy innymi ludność cywilna. Wykopano je rękami i prymitywnymi narzędziami. Niektóre z korytarzy były 23 m ppz. Znajdowały się tu pomieszczenia do spania, sale spotkań, zbrojownie, studnie, pod ziemią na świat przyszło 17 dzieci.

W drodze....  
Na dworcu w dong hoi byłyśmy przed 9 rano. Sprawdzamy cennik- podróż vinh- dong hoi (którą odbyłyśmy dzień w wcześniej) kosztuje 85 000  VND. To dlaczego my zapłaciłyśmy aż 200 000 VND? Nawet w kasach na dworcu potrafią nas oszukać....
Czekamy.... Chcemy kupić w kasach bilet do Ho Xa, która znajduje się tylko 11km od tuneli w Vinh Moc, ale panie kręcą głową. Mozemy kupic przejazd do Hue, czyli jakieś 70 km dalej. Decydujemy się, że bilet kupimy u kierowcy. 
Godzina 10.00 przyjeżdża autobus do Hue. Pytamy się, czy zabierze nas do ho Xa. Kierowca idzie do kas, rozmawia z paniami, wraca do nas i mówi, że nie. Autobus jest pełny "bus is full". Ja widzę 10 pustych miejsc, ale dyskusja z nim nic nie daje. On odjeżdża, a my czekamy dalej...
15 min pozniej podjeżdża następny autobus do Hue. Decydujemy, że dopiero jak ruszymy, to powiemy, gdzie chcemy jechać. 
Ruszamy, wyjeżdżamy z miasta, pan podchodzi do nas po opłatę, mówimy mu, że jedziemy Ho Xa. On pokazuje banknot 100 tys. Upewniamy sie czy to za 4 osoby. Okazuje się, że za jedną. Chce więcej niż panie na dworcu za 2x dłuższą podróż! Nie zgadzamy się. Nikt nie będzie nas oszukiwać...!
Zostajemy wyrzucone z autobusu. Plecak na plecy i próbujemy złapać stopa... Kierowca z naganiaczem nie odjeżdżają. Dzwonią gdzieś. Spoglądają co chwile na nas. Naganiacz uśmiecha się do nas, przywołuje nas ręką, na palcach pokazuje nową cenę za przejazd. Nadal za dużo. Negocjacje trwają. 5 minut później wchodzimy z satusfakcją do autobusu- no chociaż raz nas nie oszukano...
W Ho Xa próbujemy złapać stopa do vinh moc. Zatrzymują się panowie na skuterach- mogą nas podwieźć. Ale 4 dziewczyny chyba nie zmieszczą się na jeden motorek... Po 3 km udaje nam się coś złapać... Radość !
W vinh moc oglądamy zdjecia z okresu wojny wietnamskiej, łopaty i kilofy, którymi tunele zostały wykopane. Korytarze tutaj były długie na 140km! Schodzimy do podziemi, naszym przewodnikiem jest dziecko urodzone w jednym z tuneli w tamtych czasach. Korytarze nie są na wzrost Europejczyków. Po 5 minutach kręgosłup boli od ciagłego zginania. Wgłębienie w ścianach 1 m x 1m to były sypialnie dla całych rodzin. Było tam tak ciasno, że jedynie można było siedzieć tam w kucki.

Wracamy do Ho Xa stopem- najpierw z chłopakami z Holandii, następnie z parą chińczyków, dalej prywatnym busikiem z trzema przemilymi Wietnamczykami, którzy nie chcą nas oszukać. Czyżby karma się odwróciła ...?









Vientiane

Stolica Laosu- Vientiane, nie zachwyca. Pół dnia to aż nadto na zobaczenie wszystkich zabytków. 
Wędrówkę rozpoczynamy od wat si saket najstarszej świątyni w vientianie. Powstała w 1818r. Jako jedyna nie została zniszczona przez syjamczyków w 1828r. Słynie z tego, że w środku znajduje się 10 tys. posągów buddy. Zwiedzamy park buddy oddalony o 28km od vientiane- wybudowany w 1958r. Przez szamana Luang Pu, ktory w tym miejscu dostąpił objawienia... W parku są liczne rzeźby buddyjskie i hinduistyczne. Pokryte mchem wydają się mieć dużo więcej lat, niż mają. Drugi raz bym tam już nie pojechała...
Na koniec zwiedzamy Pha That Luang- najważniejsze miejsce kultu buddyjskiego w kraju. Jest to imponująca (tak przynajmniej mówią przewodniki ) stupa królewska. Na początku listopada do that luang przybywają tysiące wyznawców buddyzmu z całego Laosu i sąsiednich krajów. podczas święta rozdają jałmużnę i biorą udział w procesji z kwiatami- potem rozpoczyna się kilkudniowa zabawa.

Pół dnia to aż za dużo za Vientiane....








sobota, 25 lipca 2015

W drodze do Conglor Cave....

Kilka lat temu w telewizji leciała amerykańska komedia "wyścig szczurów". Grupa ludzi miała dotrzeć z miejscowości A do miejscowości B. Ta osoba, która będzie pierwsza, zdobędzie 1 mln dolarów. Wyścig rusza, jednak dotarcie do celu nie jest takie łatwe- jednemu psuje się samolot, drugi ma wypadek samochodowy, trzeci przejeżdża stację docelową. W drodze do jaskini Conglor czułam się podobnie...
Niby nic prostszego... Poszłyśmy w vientianie do informacji turystycznej- dostałyśmy mapkę, z zaznaczoną na mapce jaskinią, godzinę odjazdu autobusu, dworzec, z którego autobus odjeżdża i nawet pan podał nam cenę biletu. 
Rano pożegnałyśmy naszego couch surfera, wsiadłyśmy do zbiorowego tuk tuka, który zawiózł nas do sikhai market, zmiana tuk tuka i po 20 min znalazłyśmy się na talat sao market, teraz tylko autobus i po następnych 20 min byłyśmy na southern terminal. Tam wyciągnęłam mapkę, pokazałam paluszkiem, gdzie chemy jechać, kupiłyśmy bilet, wsiadłyśmy do autobusu i jedziemy. 
W autobusie zaczęłam jeszcze raz studiować mapkę- po co mamy jechac do thakek i następnego dnia cofać sie 200 km, zeby wrócić do Conglor. Idę do kierowcy- pokazuje mu miejscowość thang bien i mówię- tell us, when we arrive to thang beng. Nie wiem czy rozumie, wiec powtarzam we want to stop in thang beng. Ok? Odpowiada ok. 
Jedziemy juz ponad 5 h. Czyżbyśmy minęli te miejscowość ? Kierowca nam nie powiedział ? Idę jeszcze raz do niego. Pytam sie kiedy bedziemy w thang beng- uśmiecha sie i powtarza po mnie thang beng. Pokazuje zegarek, kierowca tylko powtarza thang bien. Nie dogadam sie z nim. 
W autobusie jeden z pasażerów zna podstawy angielskiego. Okazuje się, że dawno przejechaliśmy thang beng i do tha khaek zostało z 30-40 km. Czyli godzina drogi...
Wysiadać...? Dojechac do tha khaek, przespać sie i wracac jutro lub znaleźć pierwszy lepszy autobus do thang beng? 
Głodne, zmęczone, po 9 h jazdy, decydujemy się na ostatnią opcję. Autobus odjeżdża za 10 min. Szybko posiłek i kolejne 3h w drodze. 
Nocą dojeżdżamy na miejsce. Znajdujemy nocleg w obskurnym hostelu, dowiadujemy się, że pierwszy busik do nahin ( miejscowość oddalona od Conglor o 40km) jest o 6 rano. 
Pobudka 5.30, zimny prysznic, kurtka deszczowa, duży plecak na plecy, jedziemy zwiedzać jaskinie! 1.5 h stanicę deszczu i przyjeżdża tuk tuk. Po 30 km napotykamy na korek. Wypadek samochodowy. Tir zatarasował drogę. Jedynie auta osobowe z napędem na 4 koła przejadą dalej. Tuk tuk zawraca. Mu nie mozemy- za dużo nas to kosztowało, bierzemy plecaki i idziemy dalej- 3 km dalej udaje nam się złapać stopa i na pace hiluxa dojeżdżamy do nahin. Głodne, przemoczone, dowiadujemy się, że tuk tuk do do Conglor jedzie za 3h. zes...am się, a zobaczę dzisiaj tę jaskinie. 
Łapiemy kolejnego stopa. Kierowca pokazuje na portfel. Dogadujemy się do ceny, wsiadamy i jedziemy....
Ile godzin spędziłyśmy w podróży ...? prawie dwa dni... A jednak opłacało się. Płynełyśmy wąskimi długimi łódkami podziemnymi rzekami przez długą na 7 km jaskinię. Wpływałyśmy do komnat długich i szerokich na 100m. Podziwiałyśmy stalakmity, stalaktyty i stalagnaty, wewnętrzne plaże z białym drobnym piaskiem. Ogrom jaskini przytłaczał.
Laotańczycy w kilku miejscach stworzyli ołtarzyki, zapalili kadzidełka, podarowali buddzie w ofierze wodę mineralną...
Płynęliśmy w ciemnościach, czołówkami oświetlając drogę, tylko ten silnik strasznie warczał i trochę przeszkadzał... 






piątek, 24 lipca 2015

Karaoke

Azjaci uwielbiają karaoke. Na każdym kroku widać lokale zachęcające do sprawdzenia swoich możliwości wokalnych. 
Wraz z naszym couch surferem postanowiliśmy wieczorem wspólnie pośpiewać. Już z daleka było widać wielki neon z napisem karaoke. Przed wejściem ochroniarze powitali nas słowami "sabadii". Z 15 pokoi ( Laotańczycy nie śpiewają wspólnie, ale zamykają sie ze znajomymi w prywatnych pokojach ) zostały wolne tylko dwa: do 8 lub 12 osób max. 
Wybraliśmy mniejszy pokój, bo był tańszy. 
Kelner zaprowadza nas do sali: kanapa z ekologicznej skóry, ława, na której leżały dwa mikrofony, naprzeciw telewizor, głośniki, ściany pomalowane na fioletowo.... Niezbyt zachęcająco... Mamy też toaletę w pokoju, żeby za daleko nie chodzić. 
Hm... Nie rozumiem tej idei zamknięcia się ze znajomymi w małym pokoiku, żeby wspólnie pośpiewać, taniej i przyjemniej byłoby to zrobić spotykając się u kogoś w mieszkaniu... 
Kelner cały czas jest z nami. Układa naszą play listę. Przynosi piwa i polewa nam.
Pierwszy łyk piwa- kelner bacznie się na mnie patrzy, drugi łyk piwa- jego wzrok spoczywa na szklance, trzeci łyk- wypiłam  już 1/4 piwa- kelner otwiera następną butelkę i dolewa mi do pełna. Szklanka z piwem musi być zawsze pełna!
Wreszcie kelner wychodzi na chwilę. Zaczynamy śpiewać. W tle filmik z dzieczyną idącą ulicą. Szkoda, że nie ma oryginalnych teledysków do piosenek....
Z każdym łykiem piwa, śpiewa nam się coraz lepiej. Przy piosence "wind of change" oglądamy panie prężące się w strojach bikini na plaży. Kelner co chwilę wpada do nas, robi wielką dolewkę, otwiera następną butelkę piwa i wychodzi.
3 godziny mijają bardzo szybko, a playlista z dostępnymi angielskimi piosenkami- jeszcze szybciej. Pora się zbierać do domu.....