Do hoi an przyjeżdżają ludzie uszyć sobie suknie ślubne, balowe, jedwabne garnitury.
Kiedy przyjeżdżamy do hostelu, zostajemy zagadane przez właścicielkę czy nie planujemy kupic lub uszyć sobie ubrań. W sumie- jak by była okazyjna cena- czemu nie...
Przed wejściem czeka już na nas matka chrzestna- rodzina właściciela. Prowadzona na targ, gdzie jej siostrzenica uszyje mi za 33 dolary sukienkę wieczorową.
"Co jutro chcemy robić? Jakaś wycieczka?". Jedziemy do sajgonu- odpowiadamy. "A macie bilety?"- pyta. Od razu chwyta za telefon i załatwia nam bilety. Ciekawe, kto z jej rodziny ma biuro podróży....
Na następny dzień wypożyczamy u matki chrzestnej rowery i jedziemy na plażę. Przejeżdżamy przez warzywną wioskę, oglądamy rybaków zarzucających sieci, czujemy intensywny rybi zapach- obok nas wystawione są siatki z setkami ryb, suszących się na słońcu... Panie obok patroszą ryby i przygotowują do suszenia.
Na plaży standard- panie chcą nam sprzedać kukurydzę, ryż, owoce. Na szczęście nie są takie nachalne jak te w Hue.
Hoi An jest jednym z miejsc, do którego chciałoby się wrócić lub wynająć mały domek i pomieszkać tam przez kilka dni...







Brak komentarzy:
Prześlij komentarz