czwartek, 30 lipca 2015

Hoi An

Hoi An urokliwe miasteczko, wpisane w 1999r na listę UNESCO. Od XVI do XVII w. było ważnym portem i jednym z najważniejszych centrum handlowych w Azji Południowo- Wschodniej. Nie tak dumne i ogromne jak Hue. Z przyjemnością ogląda się kolorowe łódki leniwie sunące po rzece, kamieniczki z czasów kolonialnych i gubi się w wąskich uliczkach. Wieczorem za sprawą światła, miasto staje się jeszcze piękniejsze. Na rzece pływają małe lampiony- ciekawe, kto to sprząta rano, bo papierowe lampiony zanieczyszczają środowisko i w świetle dziennym stos śmieci u brzegu rzeki nie wyglada atrakcyjnie...
Do hoi an przyjeżdżają ludzie uszyć sobie suknie ślubne, balowe, jedwabne garnitury. 
Kiedy przyjeżdżamy do hostelu, zostajemy zagadane przez właścicielkę czy nie planujemy kupic lub uszyć sobie ubrań. W sumie- jak by była okazyjna cena- czemu nie... 
Przed wejściem czeka już na nas matka chrzestna- rodzina właściciela. Prowadzona na targ, gdzie jej siostrzenica uszyje mi za 33 dolary sukienkę wieczorową. 
"Co jutro chcemy robić? Jakaś wycieczka?". Jedziemy do sajgonu- odpowiadamy. "A macie bilety?"- pyta. Od razu chwyta za telefon i załatwia nam bilety. Ciekawe, kto z jej rodziny ma biuro podróży....
Na następny dzień wypożyczamy u matki chrzestnej rowery i jedziemy na plażę. Przejeżdżamy przez warzywną wioskę, oglądamy rybaków zarzucających sieci, czujemy intensywny rybi zapach- obok nas wystawione są siatki z setkami ryb, suszących się na słońcu... Panie obok patroszą ryby i przygotowują do suszenia. 
Na plaży standard- panie chcą nam sprzedać kukurydzę, ryż, owoce. Na szczęście nie są takie nachalne jak te w Hue. 

Hoi An jest jednym z miejsc, do którego chciałoby się wrócić lub wynająć mały domek i pomieszkać tam przez kilka dni...










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz