piątek, 24 lipca 2015

Karaoke

Azjaci uwielbiają karaoke. Na każdym kroku widać lokale zachęcające do sprawdzenia swoich możliwości wokalnych. 
Wraz z naszym couch surferem postanowiliśmy wieczorem wspólnie pośpiewać. Już z daleka było widać wielki neon z napisem karaoke. Przed wejściem ochroniarze powitali nas słowami "sabadii". Z 15 pokoi ( Laotańczycy nie śpiewają wspólnie, ale zamykają sie ze znajomymi w prywatnych pokojach ) zostały wolne tylko dwa: do 8 lub 12 osób max. 
Wybraliśmy mniejszy pokój, bo był tańszy. 
Kelner zaprowadza nas do sali: kanapa z ekologicznej skóry, ława, na której leżały dwa mikrofony, naprzeciw telewizor, głośniki, ściany pomalowane na fioletowo.... Niezbyt zachęcająco... Mamy też toaletę w pokoju, żeby za daleko nie chodzić. 
Hm... Nie rozumiem tej idei zamknięcia się ze znajomymi w małym pokoiku, żeby wspólnie pośpiewać, taniej i przyjemniej byłoby to zrobić spotykając się u kogoś w mieszkaniu... 
Kelner cały czas jest z nami. Układa naszą play listę. Przynosi piwa i polewa nam.
Pierwszy łyk piwa- kelner bacznie się na mnie patrzy, drugi łyk piwa- jego wzrok spoczywa na szklance, trzeci łyk- wypiłam  już 1/4 piwa- kelner otwiera następną butelkę i dolewa mi do pełna. Szklanka z piwem musi być zawsze pełna!
Wreszcie kelner wychodzi na chwilę. Zaczynamy śpiewać. W tle filmik z dzieczyną idącą ulicą. Szkoda, że nie ma oryginalnych teledysków do piosenek....
Z każdym łykiem piwa, śpiewa nam się coraz lepiej. Przy piosence "wind of change" oglądamy panie prężące się w strojach bikini na plaży. Kelner co chwilę wpada do nas, robi wielką dolewkę, otwiera następną butelkę piwa i wychodzi.
3 godziny mijają bardzo szybko, a playlista z dostępnymi angielskimi piosenkami- jeszcze szybciej. Pora się zbierać do domu.....   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz