piątek, 20 lipca 2012

Ramadan

Bedziesz poscic? to pytanie pojawialo sie w ostatnich tygodniach wielokrotnie. postaram sie- odpowiadalam. ale ciezko jest nic nie jesc i nie pic przez caly dzien. szczegolnie gdy temperatura wynosi 40 st C.
na caly miesiac miasto w dzien zamiera. ludzie poszcza ( czytaj przesypiaja caly dzien, aby nie czuc glodu ), aby po zachodzie slonca wyjsc na ulice i wspolnie z rodzina i znajomymi zjesc pierwszy posilek. cel ramadanu, to wczucie sie w sytuacje najbiedniejszych, ktorych nie stac na wiecej niz jeden posilek dziennie. zamiar piekny, ale z empatii nici, bo kto moze, nie pracuje- wiekszosc sklepow jest  zamknieta, uniwersytety maja wakacje, wiec ludzie w dzien spia, zeby wieczorem imprezowac. klada sie spac o 6 rano, a wstaja wieczorem. i tylko widac wpisy na fb- jeszcze 1,5 h, jeszcze 1 h, 30 min, 15 min, 5 min....  jedzenie!!!!

do wczoraj w nocy nie bylo wiadomo, czy ramadan zaczyna sie dzis, czy jutro. wszystko zalezy od faz ksiezyca. sudan nie ma odpowiednich teleskopow, wiec sledzi Egipt czy Arabie Saudyjska. o polnocy dostajemy wiadomosc- ramadan zaczyna sie dzisiaj.....
restauracje, ktore normalnie sa zamykane o 24, pekaja w szwach. o 1 w nocy nie mozna znalezc pustego stolika. kazdy musi sie najesc, zeby miec sile na post.

szkoda, ze ja nie najadlam sie na zapas. bo poszcze- tak jak inni. jest godzina 1, od 9 jestem na nogach. i nie jem. ani nie pije. mialam chwile slabosci- ubralam sie, wzielam porflet ze soba i poszlam do sklepiku. po 5 minutach wrocilam z pustymi rekami- sklepik jest zamkniety! wiec poszcze.... i nie mysle o jedzenie, ani o zimnej wodzie mineralnej, ani o soku z mango, ani o hamburgerze czy falafel, ani o ..... dobrze, ze przynajmniej mam klimatyzacje w pokoju....

czwartek, 19 lipca 2012

Akademik....?


Solidna, metalowa brama, przed wejsciem dwoch policjantow z bronia, w oknach i drzwiach kraty. wiezienie....? nie! to tylko zenski akademik.
- przynajmniej jest bezpiecznie- mowi znajomy sudanczyk.
jak dla mnie za bezpiecznie. wszystko o tobie wiedza, jak wychodzisz z akademika, musisz sie wymeldowac, jak przychodzisz- zameldowac. zakaz wychodzenia z akademika po godzinie 20.00!  zeby wyjsc po 20.00 z akademika, klamie, ze mam dyzur w szpitalu. nie wiem, czy wierza, ze pracuje 7 dni w tygodniu po 24 h na dobe.
powroty sa jeszcze trudniejsze. wpierw pukam w mosiazna brame przez 10 minut, aby policjant z brania spojrzal przez wizjer- mala dziurka w ogrodzeniu i wpuscil mnie do srodka. nastepnie telefon do kierowniczki. akademiki  sa od zewnatrz zamykane na klodke, wiec gdyby sie palilo, walilo, dziewczyny musza grzecznie stac przy drzwiach i czekac, az im ktos drzwi otworza. przez okna nie wyskocza, bo uniemozliwia im to krata.
po 15 minutach kierowniczka ubrana w top- bo nie mozna policjantowi wlosow pokazac, otwiera mi drzwi.wchodze do srodka i slysze zgrzyt zasuwanego skobla i zatrzasniecie klodki. do rana juz stad nie wyjde....

piątek, 13 lipca 2012

Dwa wielblady, dwa stragany i starozytne piramidy

Pustynia kojarzy sie nam przede wszystkim z brakiem wody. ale od dzisiaj kojarzy mi rowniez wszechogarniajaca mnie cisza.
rzadko sie zdarza, zeby piramidy mozna bylo ogladac bez setek, podarzajacych twoim sladem, turystow, przepychajacymi sie, aby dostac sie do srodka, zrobic sweet focie, ktora umieszcza po powrocie na fb.


 

W kierunku Bisharaiyaa
Asfaltowa droga. 4 godzina drogi scisnieci jak sardynki. na 2 siedzeniach siedza 3 osoby. na 3- 4. 9 osob w jednej toyocie land cruiser! w pewnym momencie kierowce zwalnia, zjezdza na pobocze i wykonuje manewr zawracania. przegapilismy zjazd . w oddali widac piramidy. tylko jak sie do nich dostac, kiedy nie ma zadnej drogi...? oczy bola od wpatrywania sie w piasek. wreszcie widzimy slady kol, zjezdzamy. land cruiser tylko ostro  zawarczal i zwiekszajac obroty silnika, pokonal nastepne pagorki i wzniesienia.

wychodzimy z samochodu. piramidy sa ogrodzone plotem. u wejscia jeden straznik. obok 2 malutkie straganiki z pamiatkami- koraliki, figurki piramid. zero nagabujacych przewodnikow, kolejek przy kasie. dwoch sudanczykow na nas widok podchodzi do wielbladow. dosiada ich i machajac do nas reka, zachecaja do przejazdzki.
wspinamy sie po wydmach. niektorzy dostaja zadyszki. scena jak z indiana johnsa. zdobywajac nastepny piaszczyscy szczyt, spogladamy na "nieodkryte przez nikogo "cuda swiata- sudanskie piramidy, młodsze od słynnych egipskich poprzedniczek o ponad 2000 lat.

Budowa sudańskich piramid zaczęła się bowiem, gdy władcy leżącego tam królestwa Napata podbili Egipt pod koniec VIII w. p.n.e. i zobaczyli grobowce dawnych królów Egiptu.
Władza Napaty nad Egiptem trwała tylko kilkadziesiąt lat, ale wprowadzony w Sudanie zwyczaj budowy piramid przetrwał wiele stuleci, podczas których postawiono ich około 220, czyli o sto więcej niż w Egipcie. Najbardziej imponujący kompleks sudańskich piramid powstał w Meroe między 270 rokiem p.n.e. a 350 r. n.e.
Piramidy z Meroe były jednak znacznie skromniejsze od egipskich. Najwyższe miały 20-24 m wysokości, a w dodatku ich ściany wznosiły się pod bardzo stromym kątem, przez co miały dużo mniejszą kubaturę, niż egipskie o tej samej wysokości.

Na koniec- przejazdza na wielbladzie i kupno pamiatek. przeciez to ich jedyny zarobek, a turystow jak na lekarstwo.... na szczescie- dla nas

czwartek, 12 lipca 2012

Czy aby na pewno jestem w Sudanie....?


W piatkowe przedpoludnie wybieram sie do miasta. tzn. cave language ( ang. jazyk jaskiniowcow) mam opanowany do perfekcji. arabskiego poza kilkoma podstawowymi wyrazeniami nie znam, wiec pozostaje mi tylko zreczna gra rak i mimiki twarzy.
Wybieram "komunikacje publiczna". Stoje na ulicy, macham reka i przede mna zatrzymuje sie  wrak autobusu. skad oni go wzieli....? ze zlomowiska....? rozgrzane do czerwonosci (na zewnatrz jest tylko 40 st w cieniu), metalowe pudlo, poobijane z kazdej strony ( kto tutaj przestrzega ruchu drogowego....?) nie przypomina nawet naszych autobusow sprzed 20 lat.
jestem nowoczesnym turysta, korzystajacym z najnowszych osiagniec techniki. mam gps w komorce, wiec z latwoscia sprawdzam trase autobusu. nie pytam sie nikogo o droge, a kiedy niebieski punkt zbliza sie do stacji dolecowej, pstrykam palcami. bileter pokazuje kierowcy, zeby sie zatrzymal. w autobusie nie ma korytarza, bo okupuja go ekstra rozkladane krzeselka. po kolei trzy rzady przede mna wstaja i kazdy po kolei sklada krzeselko. uf... mozna przejsc i wydostac sie z jednego ukropu do drugiego.

zar leje sie z nieba. wszedzie pelno piasku, kurzu i plastikowych butelek. jako wyspa wsrod morza betonu i asfaltu, wylawia sie ozone cafe. wchodze do ogrodka i cos mi nie gra. dzieci zebrajacych- brak, smieci- brak, czarnych twarzy!- brak. nie zeby lokal byl pusty. wszystkie stoliki zajete. po zielonej trawce biegaja biale dzieciaki. przy stoliku obok para wlochow. dalej siedzi trojka brytyjczykow, a rozkladajac sie na wygodnej kanapie, amerykanin przeglada na apple'u swoja poczte. tylko jeden stolik okupuja Sudanczycy. Kiedy kelner do stolika przynosi aromatyczna kawe z mlekiem i pyszna bulke drozdzowa nadziewana ananasem i truskawkami, zapominam, ze to wreczcie sudan, a nie jedno z europejskich miast.

Piatek to dzien wolny od pracy. wszyscy udaja sie do meczetu modlic. mezczyzni ubieraja dzelabija- meska,biala sukienke. glowe okrywa im tadzia- mala czapeczka. po wyjsciu z meczetu dobry muzulmanim da jalomuzne biednym.

My tez odswietnie spedzany ten dzien.... na basenie.
Perelka w sudanskiej stolicy, gdzie kobiety nie musza chodzic w dlugich spodniach. Maja wydzielone miejsce na zazywanie kapieli slonecznych i wodnych z dala od meskiego oka, ale w wyniku pewnych niedogodnosci, np. braku wody w basenie, zmuszone sa korzystac (bardzo nad tym ubolewalam) z basenu koedukacyjnego.


środa, 4 lipca 2012

na afrykanskiej ziemi

pora na nowa podroz. byla juz Ameryka Pd, Azja, tym razem kolej na Afryke.
Sa kraje latwe i przyjemne, gdzie infrastruktura turystyczna jest dobrze rozwinieta. do kazdego miejsca dostaniesz sie wygodnym autobusem. na miejscu juz czeka na ciebie 10 przewodnikow oferujacych swoje uslugi.
Sa rowniez miejsca, gdzie podrozuje sie ciezko, jezeli organizujesz to na wlasna reke, gdzie chodzisz po dywanie zrobionym ze smieci, w powietrzu unosza sie opary spalin, na kazdym rogu ktos wyciaga w twoim kierunku reke z prosba o jalomuzne. wszedzie kurz, brud, bieda, ale tez niesamowite potrawy, ludzie i swiatynie.
trzeci rodzaj krajow- to panstwa nieturystyczne. do nich potrzeba wizy i listu zapraszajacego. gdzie maksymalnie 3 dni po przyjezdzie potrzebujesz sie zameldowac w biurze dla obcokrajowcow ( z ang. aliens office- czyzby to dla biuro dla kosmitow?), a zeby robic zdjecia, zwiedzac zabytki, czy wyjechac z miejscowosci a do miejscowosci b udajesz sie znowu do urzedu, uiszczasz odpowiednia oplate, dajesz nastepne zdjecie legitymacyjne, dostajesz nastepna pieczatke w paszporcie i papierek pozwalajacy na wyjazd . Na granicy trwaja dzialania zbrojne, sytuacja polityczna jest niestabilna, ludzie podobnie jak w Egipcie wyszli (na dwa dni przed moim przyjazdem) na ulice strajkowac o wyzsze pensje i tansze jedzienie, a od 23 lat nieprzerwanie rzadzi ten sam prezydent- Al Baszir.
To wszystko doswiadczysz w Sudanie. na szczescie biurokracja, cenzura i zla sytuacja gospodarcza  nie zabila pogody ducha w mieszkancach. to wyjatkowo mili, zyczliwi i otwarci ludzie, zapraszajacy ciebie na herbate, wspolna kolacje, czy przysiadajacy sie do twojego  stolika tylko na krotka, mila pogawedke. co chwile  ktos sie do ciebie usmiecha, podaje ci reke, pyta sie z zyczliwoscia co u ciebie slychac, czy podoba ci sie Sudan? jakbys czegos potrzebowal, daj mi znac. zloci ludzie...
kiedy tak z nimi spedzasz czas, nie przeszkadza ci upal, wszechobecny kurz czy komary. przymykasz oko na korki w miescie, jazde pod prad czy czeste stuczki. zeby sie zarejestrowac swoj pobyt, cierpliwie jezdzisz od jednego urzedu do drugiego, bo tutaj sie juz tego nie zalatwia, bo zamknelismy okienko 10 minut temu, bo potrzebujesz potwierdzenia, ze szpital zgodzil sie na twoje praktyki. na koniec, kiedy juz kopie paszportu, wizy, zdjecie legitymacyjne, invitation letter, potwierdzenie oplaty dostarczasz do okienka, pani przeczaco kiwa glowa, ze jeszcze brakuje kserokopii paszportu opiekuna, ktory zajmuje sie nami w Sudanie. wiec znowu wsiadamy w samochod i jedziemy po brakujacy dokument. cala sytuacja w ogole Cie nie stresuje. wreszcie ty nic nie robisz. siedzisz w samochodzie i jezdzisz od miejsca do miejsca. cala papierkowa robota schodzi na barki Alego- mojego sudanskiego kolegi. Po 4 godzinach spedzonych w aucie bez klimatyzacji lub w urzedach, udaje sie dostac pieczatke do paszporu. Zmeczeni, oddychamy z ulga. wracamy do domow, zeby sie przebrac i chwile zrzemnac. przeciez przed nami kolejna kolacja spedzona w gronie przyjaciol. noc konczymy nad nilem, wzdluz brzegu ustawione sa rzedy plastikowych krzeselek. ludzie siedza, rozmawiaja, co chwile slychac smiech. pani obok ma budke z herbata.
- moze napijesz sie herbaty?
- czemu nie....
za chwile dzbanek herbaty i kilka szklanek laduje na malym plastikowym stoliczku. i tak jest codziennie.
i jak tu nie kochac tego kraju...?

piątek, 17 lutego 2012

jak to wykiwalam hindusow...


skrzypi... piszczy... sprzypi... piszczy.... metaliczny dzwiek nienaoliwionego lancucha. jak w ogole ten rower moze jechac...? blotnik przekrzywiony, siodelko ustawione pod dziwnym katem, posklejane tasma. pozal sie boze...! to dziadek ma lepszy rower! na pewno mniej zardzewialy. ale nienarzekajmy- za jego wypozyczenie zaplacilam 20 rs- 1,40zl
skrzyp... skrzyp.... ocieram pot z czola. mala gorka wydaje sie ogromnym przedsiewdzieciem. po drodze mija mnie motor... nawet dwa...
-come on..! come on..! krzycza!
od machania boli mnie reka. co chwile mija mnie to traktor z wozem pelnym facetow, to motoriksza, motor z 4 osobami na siedzeniu, lub naladowany do brzegu mozliwosci autobus.

dzieki ci za tatkale, lapowki, dzieki ktorym moge podrozowac pociagami, a nie lokalnymi autobusami.
 co chwile skrecam kierownica, zeby ominac dziure, albo wjechac w mniejsza.
dojechalam do parku narodowego- chyba tylko z nazwy. przed wejsciem pan karze mi placic 150 rs.
-za co?
-wejsciowka do parku
- a ile placa hindusi?
-10 rs
-czy to nie jest niesprawiedliwe? 15 razy wiecej...? ja jestem studentka, nie mam tyle pieniedzy
-150 rs
-ale ja studiuje w delhi
-150 rs. jestes obcokrajowcem
-a gdzie jest kasa?
-musisz sie cofnac 0,5 km w dol,
-a nie moge zaplacic pozniej?
-tak
-czyli moge?
-nie
-to tak czy nie?
-tak
chce wsiadac na rower i jechac...
-ticket
-ale powiedzial pan , ze moge zaplacic przy wyjezdzie
-tak.. nie
-to tak czy nie...? jak bede wracac, to pojedziemy razem te pol km w dol do kas i ja zaplace. teraz nie chce mi sie cofac i spowrotm wracac. moze byc?
-tak
chce jechac rowerem
-ticket!
to ja sie z nim nie dogadam.... a nie zaplace. za co? zeby dwa km przejechac sie po sciezce w pseudoparku narodowym o powierzchni kilki hektator?
zawracam sie i ruszam przed siebie. jak nie to nie.
jade dalej asfaltowa droga. po drodze co chwile slysze klaksony. wszyscy mi machaja- wiec odmachuje. kilometr dalej widze sciezke w bok. brka bramy. ha! i co...? wjechalam do parku za darmo!
znowu jade slalomem, ale nie przez dziury- na polnej drodze jest mnostwo dziur! omijam kamienie, krowie placki i krowy. czasami jakas malpa czy mala fretka przebiegnie mi droge.

po dwoch kilometrach docieram nad rzeke. pora na odpoczynek. wyciagam skrypt z pediatrii ( ze to niby ucze sie po drodze), siadam na kamieniu- na zielonej trawce wole nie- za duzo krowich plackow i probuje sie skupic.
a jak tu sie skupic kiedy krowa dwa metry od ciebie probuje zjesc ci rower? za chwile jestem otoczona przez cale stado. patrza sie na mnie. jedna jednooka podchodzi blizej.
hm.. robi sie stresujaco. jeszcze nie mialam tak bliskiego kontaktu ze stadem krow. czy mam cos pod reka. mam.... patyk!
zwierzeta uciekaja..... na odleglosc dwoch metrow....
znowu biore ksiazke do reki...
- halo! halo! jeden wiesniak plynie do mnie lodka
podplywa do samego brzegu i zacheca mnie do srodka.
- nie! czytam. dziekuje za zaproszenie (chyba zrozumial tylko nie)
odplynal.
slonce grzeje. niebo bez zadnej chmurki. slyszysz szum rzeki. jak tu mozna uczyc sie! zasypiam
po godzinie wracam dumna do orchha. probuje sie wyprostowac, co jest niezwykle trudne jadac na zbyt malym rowerze. znowu odmachuje wszystkim dookola i omijam dziury. w glowie tylko jedna mysl! ha! oszukalam was! znalazlam lepsze miejsce! ciekawsze! spokojniejsze! nieturystyczne i jeszcze nic za to nie zaplacilam! oszukalam hindusow. hihihi....
oddaje rower do wypozyczalni. usmiech nie schodzi mi z buzi. to byl udany wypad za miasto. place, otrzepuje sie z kurzu i... i widze, ze od siodelka zrobily mi sie dwie dziury na spodniach. nastepna rzecz mniej w plecaku...

czwartek, 16 lutego 2012

orchha

nadal potrzymam was w niepewnosci i nie powiem ani slowa o walentynkach. to jutro.... po opisie indyjskich zareczyn, na ktore zostalam zaproszona.
orchha to sliczna miejscowosc. pierwszy raz od kilku dni moglam sie wyspac. spalam 12 godzin zamiast standardowych 4. czuje sie wypoczeta, pelna sil do zwiedzania. a jest co zwiedzac...
swiatynie i palace z XVII wieku powstaly za panowania dynastii bundelow. teraz opustoszale, strasza w nocy a w dzien wzbudzaja zachwyt.
niektore z nich zastaly zamieszkale przez miejscowa ludnosc. dziwnie jest ogladac krowy mieszkajace w dawnej swiatynii.






a wiecie, dlaczego zamieszczam zdjecia krowich plackow? bo miejscowi je zbieraja, susza, a pozniej nimi opalaja w piecach. tanie i ekologiczne!

wtorek, 14 lutego 2012

walentynki

mam w ciagu 5 minut opisac ostatnie 3 dni... bez mozliwosci umieszczenia zdjec... toche ciezko....
khajuraho- czyli 22 swiatynie z roznymi rzezbami kamasutra- najdziwniejsza- jak to sie robi z koniem. postaram si zmiescic zdjecia.
taj mahal- jedno z najbardziej romantycznych miejsc, znam milosci miedzi mutzab mahal i dzah szanem... akurat wypadlo mi zwiedzac w walentynki. do agry przybylam o 3 w nocy, w pociagu nocnym probowalam przespac kilka godzin, ale przy chrapiacych wspolpasazerach bylo ciezko.
o 6 rno, glosnik umieszczony przy mim oknie w hostelu oznajmil, ze pora na poranna modlitwe muzulmaow. boze... jest 6 rano! ja chce spac!
ale pbpdzona, postanawiam zdarzyc na wschod slonca nad taj mahal. czy zdarzylam...? alez oczywiscie, ze nie! stalam w godzinnej kolejce do wejscia, stracilam moje ulubione orbit white,  a kiedy wreszcie dostalam sie do srodka, taj schowal sie za mgla. i po co byl ten poranny wysilek? moglam sie przynajmniej wyspac!
w peru 14.02 to rowniez dzien przyjaciela. poznalam dziewczyne z peru, z ktora waselalam sie uliczkami agry i faterpar sikri caly dzien. wieczor spedzilam na dachu 5 gwiazdkowego hotelu- wreszcie to walentynki! jak to zrobilam, gdzie poznalam tego kogos, kto mnie tsm zaprosil...
o tym nastepnym razem. razem z historia taj mahali khadzurajo. musze spelniac swoje noworoczne postanowienia.

sobota, 11 lutego 2012

tysiac szczesc

jeszcze nigdy nie wdepnelam w tyle krowich plackow co dzisiejszego ranka w Waranasi. krowy przechadzaja sie waskimi uliczkami, nie ustapia ci miejsca, czesto musisz sie ocierac o ich zadek lub wycierac rekawem front budynku, zeby przejsc. zwierzeta pasa sie na ulicach, wyjadajac ze smieci to, co jeszcze jest do zjedzenia.
krowy nie mieszkaja tutaj w oborach, lecz w domach, z ludzmi. moze nie dziela wspolnej sypialni, ale juz patio tak.
wyobrazacie sobie 5 krow z 5 cielakami na jednym malutkim patio? nie...? to lepiej ruszcie wyobraznia. bo ja w takim domu bylam! o zapachu nie wspomne....



waranasi  to najswietsze ze swietych miejsc w Indiach. kazdego roku tlumy wiernych przybywaja tutaj, aby obmyc sie w wodach gangesu. nie przeszladza im ogromnie zanieczyszczona woda, zapach krowich plackow, chaos komunikacyjny czy tony  smieci. wreszcie to tutaj lezy trojzebie Siwy.



Pielgrzymka do Waranasi i kapiel w jej wodach zmywa wszelkie grzechy, a smierc w tym miejscu przynosi wyzwolenie.



rytual pogrzebu jest arcyciekawy. cialo zmarlego owiniete w bialo-czerwone szate sklada sie na schodach ghatu. na brzegu rzeki uklada sie drzewo  opalowe (w zaleznosci od zamoznosci, mozna kupic najtansze drewno lub specjalne sandalowe kosztujace kilkanascie tysiecy rupi).
najstarszy syn goli glowe, zaklada biale szaty i odprawia ceremonie pogrzebowa. kobiety nie maja tu wstepu, bo sa za bardzo uczuciowe i glosno placze.
zmarlego przykrywa sie drewnem i podpala. tylko zawiniete nogi wystaja z nad ogniska. zgodnie z rytualem, kiedy ogien trawi cialo, czlonek rodziny rozbija czaszke, zeby uwolnic jego dusze.
nikt nie placze. a ktorzby mial to robic, kiedy kobiet nie ma w poblizu...?

Kogo nie palimy-
- nietykalnych- najwyzsza z kast, ich ciala bezposrednio wrzucane sa do rzeki
- malych dzieci
- kobiety w ciazy
- pogryzionych przez kobre- bog siwu czesto przedstawiany jest z kobra i to zwierze jest dla nich swiete. kiedy zdechnie, wrzuca sie je bezposrednio do gangesu

Nie tylko w Haridwarze jest zwyczaj puszczania oliwnych swieczek na wode. Kazdego wieczoru mozna obejrzec z brzegu rzeki lub z lodki niezwykly, ponad godzinny performance. muzyka, dzwonki, bebny, ogien, kwiaty itp. od samego ogladania jestesmy blizej nieba....





piątek, 10 lutego 2012

wiesci z pociagu do Waranasi


Dobra dzielnica I marmurowa lazienka
Majac dostep do komputera, siedzac w pociagu do waranasi, opisze dobry apartament w dobrej dzielnicy w New Delhi.
Kiedy przyjechalam tu taksowka z lotniska, przelknelam sline. Jak nie zobacze tridiwesha, nie wyjde z auta. Pech chcial, ze nie odbieral komorki, a z kazda minuta i z kazdym sygnalem- strach we mnie rosl. No odbierz!- myslalam- nie zostawiaj mnie!
Ciemno, druga w nocy, dzielnica wygladajaca jak polskie slumsy, pelno smieci I niezbyt zadbane budynki. Nie wspominajac o braku asfaltu w bocznych uliczkach. Po 10 minutach czekania pod Krisha temple, ze swiatynia to mialo malo wspolnego, ot zwykly zaniedbady budynek, Tridiwesh przyszedl. W ostatnim momencie. Wlasnie mowilam taksowkarzowi, ze jezeli teraz moj kolega nie odbierze,   to jedziemy do centrum.
Goracy prysznic
Kto po calym dniu podrozy nie marzy o goracym prysznicu…? Ja musialam zadowolic sie zimnym. Marmurowa lazienka skladala sie z umywalki, gornym prysznicu i dolnym kranie i ubikacji.  Byl europejski kibel, mozna bylo sikac w pozycji siedzacej a nie na narciarza. Chociaz uwazam, ze narciarskie publiczne toalety sa duzo bardziej higieniczne- bo I kto siada na takiej  desce…?
Ale zaraz… chwileczke….? Gdzie jest papier toaletowy….? Obok muszli klozetowej stoli wiadro z woda i male wiadereczko z dzubkiem. Blagam… tylko nie podmywanie tylka  lewa reka pod “bierzaca” woda!
Od teraz do toalety chodze tylko z wlasnym papierem toaletowym. Modle sie tylko, zeby nie zatkac sedesu, bedzie problem.
Drugiego dnia Tridiwesh mowi, ze moge wziac cieply prysznic. Ciesze sie przedwczesnie. Jak w luksusowym apartamencie, w XXI wieku , przygotowywana jest goraca kapiel? Do duzego wiadra z woda wsadza sie pokaznej wielkosci grzalke i czeka sie, az woda sie zagrzeje. Nastepnie mniejszym wiaderkiem polewa sie cialo. Jeszcze nigdy moj prysznic nie byl tak ekonomiczny.
Ale juz niedlugo pozaluje tego luksusu. Bedac Haridwarze, bede polewala sie zimna woda z wiaderka.  Po dwoch tygodniach moja skora bedzie jedrna, poprawi sie jej ukrwienie, wlosy zyskaja blasku, ale czy ja potrzebuje takiej krioterapii….?

Metro
Dzisiaj wsiadajac do metra mialam zle przeczucia. Po licznych atakach terorystycznych ( konflikt z Pakistnem), zostala wzmozona kontrola w miejscach publicznych. Wchodzac do metra, na dworzec kolejowy, odwiedzajac liczne zabytki, jestes zmuszony do przejscia przez bramki- jak na lotnisku. Dodatkowo twoj bagaz jest przeswietlany a ty obmacywany przez wojskowego. Jako ze mniej kobiet podrozuje metrem, kolejki do damskiego obmacywania sa duzo krotsze niz do meskiego.  
Jeden wagon w metrze jest zarezerwowany tylko dla kobiet. Odkrylam to dopiero trzeciego dnia. Po co stalam w wypelnionym po brzegi wagonie, w tlumie samych mezczyzn, gdzie zaraz obok byl pusty przedzial z wolnymi miejscami siedzacymi?
Dzisiaj na stacji New Delhi bylo wyjatkowo duzo policjantow. Wojskowi z psami wchodzili do metra. Wszyscy uzbrojeni . Jeden z nich stal przed bramkami z karabinem wycelowanym w przechodniow.   zasloniety workami z piasku, bacznie przygladal sie pasazerom.

czwartek, 9 lutego 2012

o beatles, ganga aarti i indyjskich pielgrzymach


Niby dwa dni, a duzo do opisania sie zebralo.
Swoja opowiesc zakonczylam na beatles’ach, ktorzy przybyli do Indii w poszukiwaniu inspiracji. Natkneli sie na nia w malej miejscowosci- Riszikes, gdzie poznali mistrza medytacji Guru Mahariszi Machesa Jogiego. To w prowadzonej przez niego asramie probowali dostapic oswiecenia, pracujac w boskim natchnieniu. W slad za nimi, do miejscowosci przybyly rzesze fanow i innych artystow. A jak zakonczyla sie nauka naszych chlopcow z liverpoolu? Ringo star wyjechal juz po 2 tygodniach, zaraz po nim  pustelnie opuscil Poul McCartney, Najbardziej zatwardziali John Lennon i George Harrison nie dokonczyli kursu. Okazalo sie, ze zamiast na guru trafili na zwyklego oszustwa, o ktorym nikt w indiach nie slyszal.
Mowi sie, ze pobyt w Riszikes przyczynil sie do do rozpadu malzenstwa Lennona i zwiazku McCartneya, a takze do rozpadu zespolu. Zamiast spokoju ducha- same problemy…
Po asramie zostala ruina. Teoretycznie nie mozna wchodzic na teren osrodka, ale 50 rupi wystarcza, zeby przekupic straznika. Do mieszkania beatlesow prowadzi mnie jednonogi przewodnik- Baba. Ladny mieli widok z okien- panorama na miasta i blekitne wody gangesu. Po drodze mijamy gigantyczne kupy- rankiem do osrodka podchodza slonie. Co zwraca szczegolna uwage- kilkadziesiat dobrze zachowanych eremow w ksztalcie… jaj! Chyba zapomnialam wspomniec, ze nasz pseudoguru byl erotomanem, a natchnienia szukal w najdziwniejszych erotycznych doznaniach.
Obecnie Riszikes to stolica jogi. Wielu turystow przyjezdza tutaj w poszukiwaniu sensu istnienia. Siedzac na terasie jednej z restauracji z widokiem na ganges, z indyjska muzyka w tle, odnalazlam cel w zyciu…. Poznac doglebnie indyjska kuchnie, ktora jest po prostu rewelacyjna. I jak tu mam wygrac zaklad z Mackiem….?

O puszczaniu wiankow…

Hardwar, swiete miejsce, do ktorego przybywaja rzesze pielgrzymow. Nie mozna tu spozywac miesa, alkoholu czy palic marihuany. No chyba, ze po kryjomu w domu….
Wieczorami odbywa obrzed Ganga aarti, puszczanie na wode oliwnych lampek otoczonych wiencem kwiatow. Ludzie tlocza sie dookola ghaty. Buty trzeba  bylo zostawic przed wejsciem.
Nagle ktos lapie mnie za reke. Chodz, pokaze ci wszystko z blisko- to jeden z kaplanow wypatrzyl sobie biala turystke w tlumie.
Kup wieniec, kup wieniec- wiec kupuje. Stajemy nad brzegiem gangesu. W stopy zimno, bo chlodno od betonu, a coz sie nie robi dla spirycystycznego doznania. Schodze schodek nizej i zamaczam stopy w rzece. Kaplan zaczyna odmawiac modlitwe w hindi.
-         jak masz na imie?
-         Iwona
-         Imie taty
-         Krzysztof ( o dziwo za pierwszym razem prawidlowo wymowil)
-         Mamy
-         Danuta
-         Siostry, brata itp.
-         Zamocz rece w gangesie- zamaczam…
-         Obmyj twarz- (czy ta woda jest krystalicznie czysta…? A jak dostane jakiegos uczulenia? Delikatnie skrapiam glowe- czyt. wlosy, omijajac twarz)
-         Zapal swieczke- zapalam…
-         Jaka ofiare zloszysz za rodzine…? 100, 200 500 rupii
-         10
-         Co…? 100, 200, 500 rupii
-         50
-         Za malo! 100, 200, 500 rupii….
-         50
-         Nie, nie nie, wiecej…
-         To przekomarzanie nic nie daje, zrezygnowana wyciagam z porfela 100 rupii- tygodniowe jedzenie ( w polsce to tylko 7 zl)
Slychac muzyke, wszyscy dookola spiewaja. 21 osob trzyma zapalone nad glowami lampy. Zmierzch. Wtedy do mnie dociera, ze pomimo oszustow i naciagaczy, ten obrzed ma w sobie magie, bo ludzie w to wierza. Czyzby I na mnie splynelo blogoslawienstwo siwy, wiszny, parwaty, durgi czy jakiegos innego bostwa? Na zakonczenie rozdaje sie jedzenie- ziarna oblade lukrem i gorace mleko, ktore Kaplan wlela w zlozone jak do jalmuzny dwie rece.

Modlitwa i kalkulator

Jeszcze tylko 50 schodkow i bede na miejscu. 40, 30 20…. Po drodze mija kramy z dewocjonaliami i przekaskami. Znowu chciano wyludzic ode mnie pieniadze, niby to nadaj mi blogoslawienstwo, ale sie wykrecilam- zaczelam szybciej isc po schodach.
Docieram na miejsce! Na wzgorzu, krolujacym nad Hardwarem wznosi sie swiatynia Mansa Devi Temple. Trzeba pokonac kilkadziesiat schodkow (lub wjechac kolejka), przechodzac przez dzielnice biedy i mijajac tony smieci po drodze.
W swiatyni obowiazuje zakaz chodzenia w butach, ktory nie dotyczy straznikow czy sklepikarzy.
Zanim wejde do srodka, czas na paparazzi- usmiecham sie, a kolejka osob, ktora chce sobie zrobic ze mna zdjecie wydaje sie nie miec konca. 5 minut pozniej jestem wolna.
Gesiego idziemy od oltarza do otarza. Intensywna won kadzidla, muzyka i zimno bijace od podlogi- przeciez jestem boso! Wierni po drodze zostawiaja dary- wience zrobione z kwiatow, kokosow, czerwono-zlotych wsteg itp. i oczywiscie hojne datki.
Znowu wbrew mojej woli dostaje blogoslawienstwo. Czerwona farba maziaja mi po czole. Teraz czas na jalmuzne- 10, 20, 50 rupii. Wyciagam monete- “no coins!” slysze.
-         nie moge wam dac wiecej niz 1 rupie, bo wierze w jednego Boga, a gdy on zobaczy, ze innym bogom daje pieniadze, to bedzie zly i pogniewa sie na mnie.

Podzialalo. Przy innych oltarzach zaczelam mowic to samo. Nikt wiecej nie prosil mnie o kase.

Siadam na chwile na schodach I przygladam sie pielrzymom. Ich twarze sa uduchowione. Czy oni naprawde wierza, ze datki cos zmienia. Spogladam w bok. Przy jednym z oltarzy nie ma wiernych. Jeden z kaplanow wyciaga kalkulator I podlicza datki. Drugi, znudzony rozmawia przez komorke. Biznes jak biznes, wysiedziec swoje, zrobic swoje, zabrac kase I do domu!

wtorek, 7 lutego 2012

w poszukiwaniu spokoju

a jednak nie bedzie cudu swiata. do Agry sie nie wybieram, Tadz Mahal pozastawiam na inna wyprawe.takie sa konsekwencje dodatkowych anulacji i proby rerezerwacji biletow.
ale w zamian tego jest Hardwar i Riszikes. Hardwar- swiete miejsce, gdzie ganges zlewa sie splywajac z gor, a woda jest krystalicznie czysta. nawet sa specjalne miejsca odgrodzone lancuchami, w ktorym mozna zazyc kapieli. lepiej trzymac sie lancuchow, zeby wartki nurt nie porwal w dol.
A Riszikes? miejsce, gdzie Beatlelsi uczyli sie medytacji, a co z tego wyszlo.... o tym jutro, jak zobacze ich pustelnie (asram) w swietle dziennym.

poniedziałek, 6 lutego 2012

celebrytka

pstryk.... pstryk.... z ukrycia robione zdjecie komorka. pstryk... pstryk... znowu to samo. za chwile ktos podchodzi i pyta sie, czy moze zrobic sobie zdjecie. na kazdym kroku czuc spojrzenia innych. teraz to juz przesada...? robic zdjecie tabletem?
odpoczynek na schodach przed meczetem. tato podchodzi z dwuletnia coreczka i sadza ja na kolanach mowiac- one photo please!
odpoczynek w parku- grupa mezczyzn sadowi sie obok. wyciagaja kamere i bezczelnie stajac metr obok, kameruja. 
ogladanie sari. dwojka chlopakow ustawia sie niby przypadkiem obok i pstryk pstryk komorka.

kto jest ta gwiazda, ktora przez chwile nie moze miec prywatnosci?

okazuje sie, ze dla hindusow jestem celebrytka, z ktora kazdy, ale to kazdy chcialby sobie zrobic zdjecie, zycie gwiazdy jest uciazliwe. ale co sie robi dla rzeszy fanow.... tylko usmiecha

niedziela, 5 lutego 2012

o jedzeniu, ruchu drogowym i kolejach

indie sa tanie. to juz slyszalam, ale jak tanie- o tym dopiero przekonalam sie na miejscu. 7 groszy za porzadny obiad. metro15 groszy, taksowka wiazaca ciebie ponad 10 km- 20 zl
ale... sa tez ceny typowo turystyczne. za wejscie na teren czerwonego fortu- 18 zl, "tylko" 25x drozej niz miejscowi. ale taka jest powinnosc bialego turysty- placic!

rezerwacja biletow
jak jest w polsce...? idziecie do kasy, prosicie bilet do takiej a takiej miejscowosci,, pani drukuje bilet, placicie, dziekujecie i odchodzicie od okienka.
jak jest tutaj?
wpierw musisz znalezc nr i nazwe pociagu. nastepnie spr czy sa dostepne miejsca dla ciebie. pan w okienku ( a! kazde okienko sluzy do czego innego) moze to zrobic, ale po co. to lezy w twoim interesie, zeby taka informacje uzyskac.
jak najszybciej to zrobic? wejsc na strone internetowa i znalezc potrzebne informacje. ale gdzie jest ta kafejka internetowa, tu z mila checia bym przeklnela, ale przeciez tego nie robie ;)
ufff... 15 minut od dworca znalazlam takowa. komputery majace dobre 10 lat, bardzo wolne...
informacja znaleziona ( dla znawcow tematu polecam www.erail.in )
wracam. wypelniam druczek- imie nazwisko, stan cywilny (po co to komu...?), wiek itp. itd.
po 3 godzinach rezerwuje bilety. ale nie udaloby mi sie, bez pomocy jednego hindusa.taka madra to ja nie jestem.
dobra rada- robcie to wszystko z duuuzym wyprzedzeniem przez internet.

samochody
a teraz o moich pierwszych doswiadczeniach w prowadzeniu samochodu w Azji. moj couch surfer byl na tyle lekkomyslny, ze dal mi kluczyki i powiedzial- prowadz! ba! on to sam mi zaproponowal!!!
jako milosciczka nowych doswiadczen- mialam strach w oczach! wsiadam za kolko, ktore jest po prawej stronie. odpalam silnik, siegam prawa reka po skrzynie biegow, a tam drzwi. znowy jako, ze nie przeklinam, to tylko przelknelam sline, lapie kierownice prawa reka, a lewa spoczywa na drazku. jedynka... ruszam...! boze auta z tylu na mnie jada! zaraz bedzie stluczka... dwojka.... przyspieszam! chol... jak tu sie wbic do ruchu- przeciez nikt cie nie przepusci! trojka.... jestem na pasie, zaczynam czuc sie bezpiecznie... bezpiecznie?! co ja wygaduje! duszno robi sie w samochodzie! samochody napieraja na mnie z obu stron. rada tridivesha'a trzymaj sie srodka linii. super! po co zajmowac jeden pas, jak mozna dwa.
co te chol.... motoriksze robia na autostradzie. dlaczego nie ustepuja mi drogi? a dlaczego ten motor ociera sie o moja maske? tak mu sie spieszy...? jade trzymajac sie trzymajac sie prawego pasa. robi sie korek. przede mna na "drugim pasie" stoja motoriksze roweroriksze(!) i motory. co robia auta stojace za nimi, wpychaja sie przede mna, chociaz  to ja mam pierwszenstwo. juz mam ruszyc, kiedy droge zajezdza mi autobus. dlaczego w tym samochodzie jest tak goraco...?
po 15 minutach przyzwyczajam sie do jazdy. po 30 minutach sama zaczynam wyprzedzac samochody w podobny sposob. troche praktyki i bede prowadzila rodowita hinduska- albo nie! lepiej jak rodowity hindus. przeciez baby nie potrafia prowadzic.
wjezdzamy do dzielnicy malviya nagar. teraz po prostu oczy robia sie wielkie jak spodki- ze strachu oczywiscie. musze co chwile skrecac i pamietac,  zeby trzymac sie lewej strony. moto/roweroriksze, ludzie, biegajace dzieciaki, inne samochody jadace wprost na ciebie, zaparkowane samochody jak sie komu podoba na srodku ulicy,brak asfaltu, dziury, zakrety, wymijanie, omijanie, wyprzedzanie, skrecanie, trabienie, a wszystko na ulicy szerokosci 1,5 pasa. ja juz mam dosc!!!
dojechalam na miejsce! cala, bez zadnej stuczki, ale ile bylo mozliwosci! jezeli potrafie prowadzic w delhi, to wszedzie portafie. i kto tu powiedzial, ze kobieta jest zlym kierowca...?

sobota, 4 lutego 2012

Tym razem Indie

 wszystko robione na lapu capu. w przyplywie emocji kupilam bilet do indii za okazyjne 1400 zl. i wtedy zaczely sie schody.
1) paszport musi byc wazny minimum 12 miesiecy- ups.... moj jest wazny tylko do kwietnia! szybko pisanie podania o wyrobienie paszportu w trybie przyspieszonym i po 5 dniach paszport laduje w moich rekach, ale nie na dlugo...
2) wiza! na wyrobienie jej potrzeba minimum 14 dni roboczych. prawie mieszcze sie w limicie- wychodza mi 13 dni roboczych.
kiedy zbliza sie dzien wylotu, moje losy nadal sie waza- w czwartek o 13 wizy jeszcze nie ma., a wolot w piatek o 7 rano. nie wyjde z  amabasady bez wizy w paszporcie- postanawiam.  hindusi kaza przyjsc jeszcze przed 17, wiec przychodze. mega kolejka. wszyscy zniecierpliwieni czekaja na odbior paszportow. wiza bedzie, ale trzeba na nia poczekac..... 1,5 godziny!
nigdy nie pomyslalam, ze ambasada moze byc dobrym miejscem na biwakowanie. byla salatka, jogurcik, nawet sloik powidel sie znalazl, ktory otworzylam scyzorykiem, tak to ochrona sprawdza, czy niczego niebezpiecznego sie nie wnosi ze soba.
koniec koncow, wiza znalazla sie w moim paszporcie- drukowana w pospiechu tego samego dnia.
jakie jest najwazniejsze pytanie, jakie ci zadaja w ambasadzie- ile dni temu zlozylas wniosek. jezeli mniej niz 14 dni ROBOCZYCH, nie wysililes sie za bardzo, wiec wizy nie dostaniesz.

to do samolotu i w droge!